Wspomnienie jego ramion, otaczających szczelnie jej własne ciało, powracało do niej zdecydowanie zbyt często, aby umiała udawać, że nic się nie stało. Nie było wcale tak, że myślała o Syriuszu cały czas; jej życie wciąż toczyło się relatywnie normalnym rytmem. Zdarzały się jednak momenty, gdy jakiś mały, nieznaczący szczegół przypominał jej o tym, co się wydarzyło, a umysł Amelii pogrążał się w spirali wspomnień.
To właśnie te pojedyncze chwile były najgorsze. Czasami wystarczało jedno, przypadkowe słowo, aby traciła kontakt z rzeczywistością i zaczynała rozmyślać o tym, jak bardzo wolałaby usłyszeć to samo, ale z ust ciemnowłosego Gryfona. Nagle wszystko zaczynało uświadamiać ją, że każdy, najmniejszy element życia został przez niego zatruty, a gdziekolwiek by nie spojrzała, tam odnalazłaby ślad jego obecności.
Nauczyła się ignorować uczucie tęsknoty, towarzyszące jej niemalże nieustannie. Miała wrażenie, że codziennie było ono większe, ale jednocześnie odczuwała je mniej — tak, jakby stopniowo się do niego przyzwyczajała, jakby stawało się ono normalnością. A jednak Amelia nie mogła powstrzymać myśli, że wolałaby się zmierzyć z perspektywą coraz większego cierpienia niż zwyczajnie zaakceptować to, jak wyglądały ich relacje.
Ten prosty, pełen czułości gest, jakim był pocałunek w czoło, wystarczył, żeby zupełnie zapomniała o wszelkich minusach, jakie niosłoby za sobą poddanie się przyciąganiu, które przecież oboje odczuwali. Dopiero, kiedy Syriusz odsunął się od niej, a jej ciało zadrżało pod wpływem chłodu hogwarckiego korytarza, dotarło do niej, jak wiele traciła — i jak wiele zabierała także jemu.
Była jeszcze bardziej rozdarta, chociaż wcześniej wydawało jej się to całkowicie niemożliwe. Wątpliwości pozostawały — szczególnie wtedy, gdy udawało jej się na moment włączyć zdrowy rozsądek. W umyśle dziewczyny rodziło się za to coraz więcej podejrzeń, że zdecydowana część problemów została utworzona przez nią samą, stanowiąc jednocześnie wymówkę, która usprawiedliwiałaby tchórzostwo.
Bo tym właśnie było jej zachowanie — tchórzostwem. Bała się spojrzeć w oczy prawdzie i emocjom, które w normalnych okolicznościach byłyby raczej proste do zdefiniowania. Amelia wolała jednak udawać, że uczucia stanowiły dla niej zagadkę, a ich wzajemne przyciąganie zostało spowodowane więzią, która utworzyła się między nimi podczas zamiany. Wolała także nieustannie przekonywać samą siebie, że to Syriusz i jego podejście do poważnych związków było prawdziwym problemem.
— Kretynka — wymamrotała do siebie, po czym rozejrzała się po dormitorium w obawie, że obudziła dziewczyny.
Był środek nocy, a ona — jak zwykle ostatnimi czasy — nie mogła zasnąć. Gdy tylko zamykała oczy, widziała jego, co z kolei odpędzało jakiekolwiek ślady zmęczenia. Zasypiała dopiero wtedy, kiedy jej ciało nie umiało dłużej walczyć i zwyczajnie poddawało się w desperackim akcie uzyskania chociaż kilku godzin odpoczynku. Amelia i tak budziła się rano w jeszcze gorszym stanie; jeśli już śniła, zazwyczaj były to sceny, które zostawiały ją z poczuciem kompletnej beznadziejności. Jak inaczej mogłaby określić sen, w którym ich moment czułości kończył się namiętnością godną jednego z romansów, czytywanych przez jej współlokatorki?
Czasami była żałosna. Iście żałosna. A na dodatek nie potrafiła przełknąć dumy i zwyczajnie wyplątać się z własnych decyzji. Nie potrafiła przekonać kierującej się logiką części swojego umysłu do zmiany zdania, w efekcie czego trzymała się żelaznych postanowień. Postanowień stworzonych lata wcześniej, kiedy zupełnie nie spodziewała się, że Syriusz Black wywróci jej świat do góry nogami.
— Świetnie. I co teraz? — mruknęła jeszcze raz i ukryła twarz w dłoniach.
Zaczynała zdawać sobie sprawę, że — niezależnie od tego, jaką decyzję finalnie podejmie — tylko jedna opcja niosła za sobą choćby minimalną szansę na szczęście. I nie była ona tą, której pragnął jej zdrowy rozsądek.
CZYTASZ
Czarno to widzę ✔ [Syriusz Black x OC]
FanfictionCiało Amelii Beckett miało jedną, ogromną zaletę - od siedemnastu lat należało tylko i wyłącznie do niej. Dziewczyna zdecydowanie nie spodziewała się, że ulegnie to kiedyś zmianie. No bo kto właściwie spodziewałby się, że nagle obudzi się w nieswoim...