Rozdział XII

353 40 34
                                    

Nie pamiętam już, co to znaczy mieć nadzieję

Oni karmią się mym strachem

Do szczęścia zamknęli drzwi, ale

ja wiem, że za nimi jest Mój Anioł Stróż

Oparty plecami o ścianę, siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Od tygodnia te słowa krążyły mu po głowie, w jego pokoju masę kartek pokrywały zdania zapisane węglem. Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Zawsze pełen energii, buntowniczy i arogancki, a teraz cichy i pogrążony w pewnego rodzaju transie. Jego palce pokryte były resztkami węgla. Zachowywał się jak maszyna, pracująca stale w tym samym rytmie.

— Bawisz się w poetę. — Meg kucnęła przed nim i wyrwała mu kartkę, po której właśnie pisał.

— Oddaj to. —  powiedział nad wyraz spokojnym głosem. Dziewczyna nic sobie z tego nie zrobiła, zamiast tego zaczęła czytać na głos. Dean dopiero wtedy się podniósł i rzucił w jej kierunku. — Powiedziałem, oddawaj!

Schowała rękę z kartką za plecami, a drugą odepchnęła chłopaka. — Bo co? — zaśmiała się.

— Bo to moje.

Meg uniosła brwi. Dean stał krok od niej z zaciśniętymi pięściami. Brunetka zaśmiała się po czym szybkim ruchem rozerwała kartkę na pół. — Ty pieprzona wywłoko! Zabije cię! — już miał znów na nią skoczyć, kiedy poczuł jak ktoś łapie go od tyłu.

— Hej, hej. Spokojnie. — Dean słysząc znajomy głos, zesztywniał. Castiel puścił go po czym, spojrzał najpierw na Meg, a następnie na strzępki kartki. — Meg. Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał.

— Bo miałam ochotę. — mruknęła. Dean schylił się i podniósł dwie połówki kartki.

— Nie powinnaś tego robić. Przeproś Deana. — powiedział surowym głosem. Nie mógł okazać słabości, a wręcz przeciwnie powinien pokazać, że to on tu rządzi. — To, co zrobiłaś, nie było miłe.

Dziewczyna przewróciła jedynie oczami. — Nie obchodzi mnie to.

— Meg! Przeproś. — podniósł głos.

— Nie chcę jej przeprosin. — Dean wzruszył ramionami. — Chcę żebyście dali mi wszyscy spokój! — odwrócił się na pięcie i zamaszystym krokiem podszedł do kanapy. Mebel wydał siebie zdławiony dźwięk, gdy chłopak wściekle na nim usiadł.

Meg już miała się odwrócić i iść w drugą stronę, kiedy powstrzymał ją uścisk na ramieniu. — Nie tak szybko. — odezwał się Castiel.

Dziewczyna spojrzała na niego z furią w oczach. — Zabieraj łapy. — warknęła.

Mężczyzna zignorował ją i pociągnął za sobą. — Co ty robisz? Zostaw mnie.

— Zostawię cię, ale w gabinecie pana Shurley'a. — powiedział, prowadząc ją do dobrze znanych wszystkim brązowych drzwi. Gdzie mieścił się gabinet najważniejszej osoby w tym budynku. Chuck Shurley jest lekarzem prowadzącym, to on przeprowadza rozmowy z pacjentami, kiedy coś się dzieje. Mężczyzna praktycznie zawsze jest na miejscu, ponieważ wielokrotnie powtarzał, że praca jest całym jego życiem. Dlatego Castiel postanowił, że od razu zaprowadzi do niego Meg. Oczywiście dziewczyna mimo, co tygodniowej sesji wciąż stawiła opór. Lądowała u Chucka kilka razy w tygodniu, sprawiła wiele problemów, wszyscy byli do tego przyczajeni. Dlatego, gdy Castiel zapukał do drzwi i po usłyszeniu zaproszenia wprowadził Meg do pomieszczenia. Doktor Shurley bez zbędnych pytań kazał usiąść jej na krześle.

— Pierdol się Clarence. — mruknęła pod nosem, kiedy Castiel zostawił ją i zamknął za sobą drzwi.

Chuck zignorował słowa dziewczyny. Odłożył dokumenty na biurko i oparł się wygodniej o oparcie fotela. — No słucham. Co zrobiłaś tym razem?

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz