Rozdział XIX

351 40 55
                                    

Biały pół głęboki talerzyk był punktem, w którym Dean od dłuższego czasu utrzymywał wzrok. Skrobał po nim łyżką jakby próbował go napełnić, mimo, że nie było już takiej możliwości. Pierwszy raz od dłuższego czasu dał radę zjeść więcej niż kilka kęsów, a nawet miał ochotę na dokładkę. Leczo Castiela miało wyraźny, choć lekko pikantny smak, Winchester nie rozumiał, co był w nim takiego dobrego, ale chciał więcej. Tylko, że był przyzwyczajony do z góry ustalonych porcji, nie wiedział czy może poprosić o więcej, ponieważ nie był pewien czy wciąż obowiązują go te same zasady.

Brunet w tym czasie zdążył umyć swój talerz i ogarnąć blat, który zawsze po jego kuchennych rewolucjach wołał o pomstę do nieba. Odwrócił się w stronę Deana i dopiero wtedy zobaczył, że chłopka zjadł wszystko. — Jestem pozytywnie zaskoczony. — powiedział.

Dean uniósł głowę, łyżkę wciąż trzymał w lewej ręce, którą zmuszony był jeść, ze względu na gips na prawej. — Dlaczego?

— No cóż ostatnim razem musiałem ci grozić, że cię zwiąże i nic to nie dało, a tym razem wcinałeś, aż ci się uszy trzęsły. — wytłumaczył, co poskutkowało kilkoma czerwonymi plamkami, na piegowatych policzkach Winchestera. Castiel, oczywiście zauważył to i nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem. Dean Winchester był jego życiową zagadką. Jego nastroje, reakcje, zachowanie czy sposób bycia zmieniały się jak w kalejdoskopie.

Dean po chwili zastanowienia zdecydował się na jakąś błyskotliwą odpowiedź. — Jeśli chcesz. — mruknął, wstając z krzesła, podszedł do zlewu i dopiero wtedy kontynuował. — Następnym razem będę się opierał, żebyś musiał mnie związać. — na koniec uśmiechnął się figlarnie i patrzył jak na twarzy Castiela miesza się kilka różnych emocji, choć przede wszystkim górował szok. Winchester nie mógł tak dłużej wytrzymać i wybuchnął śmiechem, co jeszcze bardziej zdziwiło Castiela. Mężczyzna patrzył na niego jak na kosmitę. Jak można było przejść tak szybko z zawstydzenia do jawnego flirtu?

— Wyluzuj, Cas. Żartowałem. — odwrócił się do zlewu i zaczął zmywać swój talerz. Castiel, natomiast wciąż przetwarzał to jak Dean go nazwał.

— Dlaczego skracasz moje imię?

Dean odłożył umyte naczynia na suszarkę i oparł się wygodnie o szafkę za sobą. — Przecież nie nazwałem cię tak pierwszy raz, prawda? - zmarszył brwi. Czuł się jakby mężczyzna już kiedyś zadał mu to pytanie. Teraz nie wiedział, czy on tego nie pamiętał, czy może nigdy go o to nie zapytał. — W każdym razie. Castiel, to ciekawe imię, takie inne, ale jest trudne i długie. Cas brzmi fajniej.

Brunet uśmiechnął się mimowolnie. — Racja, może i jest trochę przydługie. A Cas, nawet mi się podoba.

***

Dean siedział na łóżku owinięty w koc. Wskazówki zegarka stojącego na komodzie, wydawały irytujący dźwięk. Tyk. Tyk. Tyk. Tyk. I tak w kółko. Jak miał spać, kiedy jedyne, co słyszał to rytmiczne tykanie, które doprowadzało go do szału. Zirytowany wstał z łóżka i podszedł do komody, sięgnął po zegarek. Obrócił go w rękach aż zauważył na jego tyle klapkę. Podważył ją paznokciem, kawałek plastiku ustąpił. Winchester uśmiechnął się widząc dwie baterie. Wyciągnął je i odstawił urządzenie na blat.

— Od razu lepiej. — mruknął.

Wskazówki na tarczy zatrzymały się ukazując północ. Dean stanął nad łóżkiem i już miał chwycić za koc, by móc się pod niego wcisnąć. Kiedy nagle coś kazało mu się odwrócić. Jego wzrok powędrował w stronę zakrytego ręcznikiem obrazu. Za nim Dean położył się po raz pierwszy, przez dobre pół godziny marudził, że nie zaśnie. Castiel w końcu zdecydował, że najlepiej będzie na razie zakryć obraz. Myślał, że to będzie wystarczające. Dean też tak myślał, dopóki się nie odwrócił.

Ręcznika. Nie było. Cholernego ręcznika, nie było na tym jebanym obrazie. Jego serce przyspieszyło. Nie odrywając spojrzenia od obrazu, tyłem ruszył do wyjścia. Kiedy plecami dotknął drzwi. Odwrócił się. Złapał za klamkę i wybiegł z pokoju, najszybciej jak potrafił.

Kuchnia. Musiał znaleźć sól. To na pewno była sprawka jakiegoś ducha. A może to coś z obrazem. Nie ważne. Później się tym zajmie. Najpierw musiał zadbać o bezpieczeństwo swoje i Castiela.

— Cholera. — przeklnął nie mogąc znaleźć większej ilości soli niż ta, która znajdowała się w solniczce. Odłożył szklany pojemniczek na blat i wziął się za przeszukiwanie szafek. Otwierał wszystkie po kolei, aż w końcu trafił na tą, gdzie znajdowała się większość przypraw. Chwycił woreczek z solą i już miał się skierować w stronę sypialni bruneta, gdy nagle zatrzymał się. Ogień w kominku dogasał. Ostatnie kawałki drewna cichutko pękały. Winchester podszedł do kominka, kucnął przed nim i dmuchnął. Resztki popiołu uniosły się w powietrzu. — Czymkolwiek jesteś, nie pokonasz mnie. To ja zniszczę cię pierwszy.
Złapał żelazny pogrzebacz i zacisnął na nim palce. Teraz był gotowy. Z woreczkiem soli przygniecionym prawą, zagipsowaną ręka do klatki piersiowej i z pogrzebaczem w ręce podszedł pod uchylone drzwi sypialni Castiela. Żelazny pręt położył pod ścianą, następnie najciszej jak potrafił, otworzył drzwi. Pokój Castiela był podobnej wielkości do tego, w którym spał Dean. Panowała tam całkowita ciemność, ale mimo to chłopak czuł się tutaj inaczej. Bezpieczniej. Nie było ciężkiej atmosfery i czegoś dziwnego, co unosiło się w powietrzu w reszcie pomieszczeń. Dean rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś czym mógłby delikatnie go oświetlić. Nie chciał obudzić bruneta, ponieważ wiedział, że ten nie uwierzy mu. A co gorsza będzie mu kazał wrócić do spania.
Niestety nie widział nic, co mogłoby mu w tym pomóc. Zdecydował, że spróbuję dojść do okien po omacku. Zrobił ledwie krok, kiedy usłyszał jak Castiela przewraca się na drugi bok. Wstrzymał oddech. Mężczyzna spał dalej. Dean wypuścił wstrzymywane powietrze i pomału szedł w stronę okien. Dobrze, że chociaż świtała lamp, pomogły mu je zlokalizować. Kiedy w końcu doszedł do parapetu, zatrzymał się i jeszcze raz spojrzał na śpiącego bruneta. Następnie rozerwał zębami woreczek z solą i rozsypał ją pod jednym oknem, a później pod drugim. Oczywiście ciągle starał się zachowywać jak największą ostrożność. Po skończeniu zabezpieczenia okien, wycofał się w stronę drzwi. Przez całą drogę powrotną starał się o nic nie potknąć, więc gdy dotarł do drzwi poczuł ogromną ulgę. Wyszedł z pokoju, przymknął drzwi, tak jak wcześniej i rozsypał sól, także przed nimi.
Po kilku minutach odłożył sól na podłogę i wziął pogrzebacz. Rozejrzał się dookoła, a kiedy był pewien, że wszystko wydaje się być w porządku, usiadł na podłodze pod ścianą. Oparł się o nią plecami i wyciągnął nogi, zaczynało łapać go zmęczenie. Tylko, że nie mógł pozwolić sobie na sen. Powinien siedzieć tutaj do rana, musi dopilnować, żeby to co tutaj jest nie skrzywdziło żadnego z nich.

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz