Rozdział XXVIII

310 33 35
                                    

Gdy usta Castiela musnęły zaczerwienioną skórę na kłykcia Deana, ten zszokowany nie mógł w to uwierzyć. Mężczyzna z każdym dniem robił coś, co go zaskakiwało. Odłożył woreczek z mrożonymi warzywami na stolik, a następnie położył się tak by mieć głowę na kolanach bruneta. Niebieskie oczy zlustrowała twarz chłopaka. Niewiele się zmieniło wzrok Winchestera, wciąż nie potrafił spocząć w jednym miejscu. Dean raz patrzył na niego a za chwilę jego oczy podążały w całkiem innym kierunku. Dlatego Castiel chciał, aby ten się zrelaksował i tak teraz już nie był aż tak bardzo spięty. Włożył dłoń we włosy Deana i zaczął je przeczesywać, ciemnoblond kosmyki ślizgały się między jego palcami. Cisza stała się bardziej przyjemna a oni mogliby tak siedzieć godzinami.

— Nie za dobrze ci? — zapytał Castiel, kiedy zauważył, że oczy Deana są zamknięte.

Dean, gdy usłyszał pytanie, gwałtownie je otworzył. — Przepraszam, przegiołem. — Bąknął i już chciał się podnieść, ale Castiel mu na to nie pozwolił.

— Nie narzekam. Leż.

Dean uniósł odrobinę prawy kącik ust. — Lubię klasycznego rocka, mama przed snem śpiewała mi Hey Jude. Ta piosenka dobrze mi się kojarzy, wyciąga mnie z otchlani, w którą czasem wpadam. Dlatego wtedy po tej całej akcji się uspokoiłem. I przepraszam, teraz tak szczerze. Głupio wyszło z tym wszystkim. Nie wiem dlaczego wtedy pociągnąłem cię do pokoju i dziękuję, że mnie powstrzymałeś.

— Dean, to co się wtedy stało, nie powinno się w ogóle wydarzyć. A powstrzymanie Cię było tym, co powinienem był zrobić. — Castiel nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jakby to wszystko wyglądało gdyby wtedy nie zatrzymał Winchestera. Tylko jednego był pewien ich - ich relacja na pewno nie wyglądałaby tak jak teraz. On sam nie mógłby spojrzeć sobie w oczy, poczucie winy zżerało by go od środka.

— Wiem, tylko bardziej chodzi mi o to,że nie każdy zrobiłby tak jak ty. Są tacy, którzy skorzystali by z okazji. — Kiedy do Castiela dotarły słowa Deana, zaczął zastanawiać się czy coś takiego już się zdarzyło. Nie wiedział czy pytanie o to było dobrym pomysłem. — A ty? — zapytał nagle Dean, co całkowicie zbiło go z tropu.

— Co ja? — zapytał głupkowato.

Dean przewrócił oczami. — Co lubisz? W sensie jeśli chodzi na przykład o muzykę.

— Och, no tak. Właściwie to nie mam ulubionego gatunku muzycznego. Po prostu od czasu do czasu słucham tego co leci w radiu. — Wyjaśnił brunet.

W tym momencie Dean wyglądał na naprawdę zniesmaczonego. — Koleś, skąd ty się urwałeś?

— Z Pontiac. — Odpowiedział zgodnie z prawdą.

— Dziwak — burknął Winchester. — Czy ty zdajesz sobie sprawę, ile muzyka mówi o człowieku?

— Niezbyt, ale skoro tak. To co mówi o tobie?

Na ustach Winchestera pojawił się cwany uśmieszek. — Mówi, że jestem zajebisty.

Castiel prychnął, przez co Dean zmrużył oczy. — Wątpisz w to? — zapytał zadziornie.

— Oczywiście, że nie. — Mruknął Castiel. Podobał mu się taki Dean i nic nie mógł na to poradzić. Mimo to musiał się powstrzymać, mieli się z niczym nie spieszyć. — Powiedz mi się sobie coś jeszcze?

Taktyczne przekierowanie rozmowy na inny tor. Oczywiście. — Uwielbiam Gwiezdne Wojny, ogólnie science-fiction, ale lubię też westerny. Zawsze chciałem mieć kowbojski kapelusz. Raz jeździłem na koniu, ale niewiele pamiętam — posmutniał.— Byłem dość mały.

— Moi rodzice mają farmę. Są tradycyjnymi rolnikami — powiedział. — Pamiętam jak kiedyś kupili konia, chciałem mu dać marchewkę a on liznął mnie w rękę. Wystraszyłem się i zacząłem krzyczeć. Myślałem, że chce mi ją zjeść. — Zaśmiali się obaj. Dean próbował sobie wyobrazić małego Castiela, który krzyczy, że koń chciał zjeść mu rękę. Był ciekaw jak wyglądało dzieciństwo bruneta, może miał więcej takich zabawnych historii. Dean już chciał o coś zapytać, kiedy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Winchester podniósł się niechętnie do góry. — Ktoś miał przyjechać? — zapytał.

— Nie — odpowiedział Castiel, nikogo się nie spodziewał. Wstał z kanapy i podszedł do drzwi. Zetknął przez wizjer, ale nikogo nie było widać. — Zaczekaj. — powiedział do Dean i otworzył drzwi. Może ktoś robił sobie jakieś głupie żarty. Wyszedł na zewnątrz zawołał. — Hej, jest tu ktoś?

W tym samym czasie Dean wciąż siedział na kanapie. Miał jakieś złe przeczucia, musi wyjść za Castielem. Już miał wstać, ale coś za nim głośno skrzypnęło. Zdezorientowany Dean, odwrócił głowę w stronę drzwi od pokoju mamy Castiela. — Wiem, że tu jesteś i nie radzę Ci próbować czegokolwiek. — Ostrzegł.

Cisza.

Dean wstał z kanapy i wtedy coś zimnego owinęło się wokół jego nadgarstka. — Zostaw mnie — Warknął. — Albo wiesz co? Pokaż się, pokaż kim jesteś.

Zimny uścisk stał się mocniejszy. Dean miał wrażenie, że jego ręka została otoczona lodowym łańcuchem. — Kurwa — zadrżał. — Cas! — krzyknął, mając nadzieję, że jak tylko brunet wróci to coś go zostawi.

I wtedy drzwi się otworzyły. Dean poczuł ulgę, jednak nie trwało to zbyt długo. — Tata, wrócił — ciemnowłosy mężczyzna, przekroczył próg. Jego policzki pokrywał kilkudniowy zarost. Nic się nie zmienił. — Czas ruszyć w drogę, Dean. — Dodał zamykając za sobą drzwi.

Chłopak cofną się o krok w tył. — Gdzie Cas? Co mu zrobiłeś?

John Winchester był zdolny do wszystkiego. Dlatego, kiedy Dean zobaczył broń przypiętą do jego paska, jedyne co czuł to wypełniający go strach. Mężczyzna widząc na czym zatrzymały się oczy jego syna, prychnął i poklepał dłonią pistolet. — Nie martw się Dean. Nie użyłem tego, twój przyjaciel żyje.

— Czego chcesz? — zapytał wściekle. Miał nadzieję, że jego ojciec mówił prawdę.

John zrobił kilka kroków do przodu i rozejrzał się po salonie. — Ładnie tu. Przytulnie, ale nie jest to miejsce dla ciebie. Nie zasługujesz na to. Nawet nie wiesz, ile cię szukałem.

— Kłamiesz — warknął Dean. — Zostawiłeś mnie i Sammy'ego. Bez niczego, wyjechałaś a my czekaliśmy. Czekaliśmy aż obsługa motelu skapnęła się że coś jest nie tak. — Zacisnął pięść, musiał grać na czas. — Czego chcesz? — powtórzył.

— Dean, Dean, Dean. Zawsze byłeś głupi i jak widać wciąż jesteś. — Zaśmiał się starszy Winchester. — I najwidoczniej zapomniałeś czym jest szacunek, chyba będziemy musieli przeprowadzić tą lekcje jeszcze raz! — krzyknął.

Dean zgarbił się. Nie bał się zbyt wielu rzeczy, ale to czego bał się najbardziej. To jego własny ojciec, człowiek, który stał przed nim, to właśnie on był jego największym lękiem. — Proszę nie. — zadrżał.

John bez słowa podszedł do niego i mocno chwycił go za prawe ramię. Bolało jak cholera, przez co chłopak wydał z siebie zduszony krzyk. Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił i gwałtownie pociągnął go w stronę drzwi. Dean próbował mu się wyrwać, ale wtedy ojciec chwycił go za bluzę. — Niepogarszaj swojej sytuacji. Już w sklepie sobie nagrabiłeś, gówniarzu. — szarpnął nim i chwycił za klamkę.

— Co jest kurwa?! — wrzasnął, kiedy okazało się, że drzwi były zamknięte.

Po kilku kompilacjach w końcu udało mi się napisać ten rozdział. Mam nadzieję, że efekt jest zadowalający;)

Do następnego

Baay!

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz