Rozdział XIV

380 35 21
                                    

— Jest stabilny. Ma złamaną rękę, musieliśmy się trochę namęczyć, żeby ją nastawić. Jeśli jest praworęczny, to będzie potrzebował pomocy z niektórymi rzeczami. Oprócz tego podejrzewamy wstrząśnienie mózgu, ta rana na głowie może się strasznie długo goić. Dodatkowo rękę chłopaka pokrywa dość duże poparzenie. Niestety nie wygląda to zbyt dobrze.  Oczywiście jak to często bywa w takich sytuacjach doszło do zatrucia dwutlenkiem węgla, ale bez obaw. Na razie maszyny pomagają mu oddychać, jednak wkrótce powinno być lepiej. — lekarz powiedział to wszystko na jednym wdechu. Castiel słuchał go uważnie, będą musieli wpisać to w dokumenty Deana. Poza tym chciał wiedzieć, co i jak.

— Powinno? — zapytał.

— W większość przypadków wszystko idzie dobrze. Jednak ze względu na ogólne wyniki, jesteśmy pewni, że wszystko będzie dobrze.

— A czy mogę zobaczyć brata? — Sam stanął między mężczyznami i spojrzał z nadzieją w oczach na tego w białym kitlu.

— Nie widzę, żadnych przeciwwskazań. Jednak wolałbym, żeby poszedł z tobą ktoś z państwa. — spojrzał znacząco najpierw na Castiela, a później na Charlie.

Rudowłosa obejrzał się za siebie. W ich kierunku właśnie zmierzali państwo Campbellowie. Kobieta doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co małżeństwo myśli na temat Deana. — Sammy, Castiel z tobą pójdzie. Ja porozmawiam z twoimi dziadkami, oki?

Chłopak kiwnął jedynie głową i spojrzał wyczekująco na bruneta. — No dobra w takim razie chodźmy.

Sam wszedł do sali jako pierwszy, jednak, gdy tylko przekroczył próg gwałtownie się zatrzymał. Castiel idąc za nim o mało na niego nie wpadł. — Coś się stało?

— Ja...— Sam popatrzył na swoje buty, a później wziął oddech i wznawiając krok, powiedział. — Nie, wszystko w porządku.

Dean miał zamknięte oczy, jego twarz wydawała się rozluźniona. Gdyby nie maska i liczne opatrunki pokrywające jego ciało można by pomyśleć, że uciął sobie drzemkę. Sam przyjrzał się twarzy brata, chciałby, żeby ten otworzy oczy i zapewnił go, że wszystko jest tak jak powinno. — Czemu zawsze to musi padać na ciebie? Dlaczego chociaż raz nie możesz odpuścić bycia cholernym bohaterem?

Sam pokręcił głową i opadł zrezygnowany na stołek, ustawiony przy łóżku. Włożył rękę do kieszeni bluzy i wyciągnął z niej amulet, który kilka lat temu dał Deanowi na święta. — Przyniosłem twój amulet. Mam nadzieję, że doda ci sił. — uśmiechnął się i wcisnął bratu wisiorek w zdrową rękę.

Castiel nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nie chciał przeszkadzać Samowi, wiedział, że brat Deana jakiś czas temu został na próbę odesłany do dziadków. Jednak nie zmieniało to faktu, że nigdy nie zamienił z dzieciakiem ani słowa. Jedynie przeczytał kilka stron w jego dokumentach. Zaburzenia lękowe. Taka diagnoza została postawiona Samowi. Tylko, że teraz, gdy na niego patrzył, nie widział w nim zagubionego dzieciaka. Dlatego bardzo się zdziwił, kiedy ten odwrócił się w jego stronę i zapytał. — Jak sobie radził, kiedy mnie nie było?

Brunet wreszcie ruszył się z miejsca i podszedł bliżej. Najpierw przyjrzał się całej postaci leżącej na łóżku, a później przeniósł spojrzenie na długowłosego. — Trudno mi powiedzieć, przyjęli mnie dwa miesiące temu. Dean jest dość specyficzny i często trudno zrozumieć, co czai się w jego umyśle.

— Zawsze taki był. W sensie wydawał się inny, nigdy nie mogłem tego zrozumieć. Mama poświęcała mu więcej uwagi, ale później po jej śmierci wszystko się zmieniło. — mruknął. — Pytał chociaż o mnie?

Castiel przysiadł na drugim taborecie i uniósł delikatnie kącik ust. — Wiesz, wszyscy mieli mówić, że zostałeś przeniesiony. Nikt nie spodziewał się, że napiszę do ciebie list. Gabriel miał ci go przekazać.

Sam gwałtownie poderwał głowę do góry. — List? Jaki list? Gabriel raz w tygodniu przyjeżdżał sprawdzić jak sobie radzę. Nigdy nie dał mi żadnego listu ...— zawiesił się na moment, po czym dodał. — To pewnie przez dziadka, on nie przepada za Deanem. Twierdzi, że to przez niego, że źle na mnie wpływa.

Castiel miał ochotę pacnąć się w głowę. Nie powinien nic takiego mówić. Najwyraźniej dziadkowie chłopka uznali, że list od Deana, nie jest najlepszym pomysłem na utrzymanie dobrego stanu Sama. — Przykro mi, że ...

Nie zdążył już nic więcej powiedzieć, ponieważ maszyna monitorująca funkcje życiowe Deana zaczęła wariować. Do sali chwilę później wbiegł lekarz. — Muszę was wyprosić.

— Powiedział pan, że mój brat jest stabilny! Kłamał pan! — Sam zaczął krzyczeć. Castiel nie mógł sobie wyobrazić, co chłopiec czuje w tym momencie. W dodatku ta maszyna ciągle wydawała ten nieznośny dźwięk.

— Chodź, Sam. Dean jest silny, da radę, ale nie możemy mu przeszkadzać. — Castiel musiał zachować spokój. Położył dłoń na plecach chłopak i pchnął go w kierunku wyjścia z sali. Lekarz kiwnął do niego głową, jedna z pielęgniarek zamknęła za nimi drzwi.








Dean otworzył gwałtownie oczy, znajdował się w domu. Siedział na puchatym dywanie, rozejrzał się dookoła. To naprawdę był jego dom.

Dean! Obiad! — nagle z pomieszczenia obok usłyszał bardzo znajomy kobiecy głos.

Mama?! — podniósł się z podłogi i pobiegł do kuchni, najszybciej jak potrafił. Piękna blondynka, krzątała się po kuchni, nucąc pod nosem, jakaś piosenkę, która właśnie leciała w radiu. — Mamo? — zapytał, jednak kobieta nie zareagowała. Dean zmarszczył zdziwiony brwi. O co tu chodziło?

W końcu kobieta odwróciła się w jego stronę, ale wyglądała, jakby wcale go nie widziała. — Dean! — krzyknęła znów, po czym zniecierpliwiona zarzuciła sobie ścierkę na ramię. Minęła go w przejściu i pomaszerowała w kierunku schodów, po których następnie zaczęła się wspinać. Chłopak nie wiedząc, co innego ma zrobić poszedł za nią. Szła do jego pokoju, znał tą drogę.

Wbiegł po schodach i zobaczył, jak wchodzi do pokoju, szybko ruszył za nią, bojąc się, że ta może nagle zniknąć.

Dean, wołam cię od kilku minut. — powiedziała, patrząc na około czteroletniego chłopca.

Chłopiec siedział tyłem do niej. Jego drobne ramionka, trzęsły się jakby było mu bardzo zimno. Kobieta kucnęła na przeciwko niego. — Skarbie, co się stało?

Dziecko nagle rzuciło się w jej ramiona i objęło jej szyję swoimi rączkami. Dean patrzył na scenę odgrywająca się przed nim z szeroko otwartymi oczami. Nie słyszał, co jego mniejsza wersja powiedziała. Ale widział relacje kobiety. Blondynka, odsunęła od siebie chłopca. Przetarła jego zapłakane oczka i z uśmiechem powiedziała. — Kochanie, nie martw się tym. Dzieci już takie są, za jakiś czas zapomną i już nie będą się z ciebie śmiać. Pamiętaj, że jesteś i zawsze będziesz wyjątkowy...

— Mamo! — krzyknął, odzyskując przytomność. Białe światło poraziło go po oczach, w głowę zaczęło się kręcić jakby od dłuższego czasu kręcił się na karuzeli.

— Halo, chłopcze. Słyszysz mnie? — męski, niezbyt przyjemny głos dotarł do jego uszu. Dean zamrugał parokrotnie, po czym zobaczył mężczyznę w białym kitlu, machającego mu przed oczami ręką.

No to już wiemy, gdzie podział się Sam;)

Macie jakieś nowe teorie?

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz