Rozdział XXIX

284 29 28
                                    

John szarpnął klamką po raz drugi, ale drzwi naprawdę były zamknięte. Nie rozumiał jak to się stało, przecież osobiście je zamykał, ale nie na klucz. To były stare drzwi i zamknąć je było można jedynie kluczem, którego nigdzie nie widział. Mocniej ścisnął ramię syna. 

— Mieszka tu ktoś jeszcze? — warknął John. Na pewno nie byli sami, pewnie ktoś zamknął drzwi, kiedy mężczyzna zajęty był Deanem.

— N-nie, tylko ja i Cas. — Odpowiedział Dean. — Tato to boli. — Pisnął, ponieważ mężczyzna pociągnął go w stronę kuchni, mając nadzieję, że są tu jeszcze jedne drzwi. Na jego nieszczęście nie było ich więcej.

— Siadaj! — krzyknął John, popychając chłopaka w stronę krzesła.

Dean posłusznie zajął miejsce i przyglądał się krążącemu po kuchni ojcu. Mężczyzna był widocznie zestresowany, chłopak chciał coś zrobić. Cholernie bał się o Casa, ale jeszcze bardziej bał się Johna.

Castiel starał podnieść się z ziemi, ale uciążliwy ból głowy sprawiał, że wszystko wokół niego wirowało. Nie pamiętał co się stało dopóki nie usłyszał nad sobą przepełnionego gniewem krzyku mężczyzny. Leżał przy ścianie pod kuchennym oknem, słyszał jak mężczyzna karze komuś usiąść, to musiało być do Deana. Nie rozumiał o co w tym wszystkim chodzi, kim był ten facet? Brunet dźwignął się do siadu i wyciągnął telefon z kieszeni. Ledwie cokolwiek mógł zobaczyć przez to, że wszystko mu się rozmazywało. Wykręcił odpowiedni numer i czekał aż  ktoś po drugiej stronie się odezwie. Nie trwało to długo, ponieważ już po pierwszym sygnale, usłyszał spokojny kobiecy głos. Castiel mówił szeptem, wszystko brzmiało dość chaotycznie, ale kobieta zapewniła go, że w drodze są już dwa radiowozy i karetka. Brunet chciał się rozłączyć, jednak kobieta poprosiła, żeby został na łączach. Musiała mieć pewność, że w międzyczasie nie zdarzy się nic złego, taka była jej praca.

Po kilku minutach po okolicy rozniósł się dźwięk syreny policyjnej. Castiel zaparł się o ścianę, włożył w to wiele wysiłku, ale w końcu udało mu się stanąć na nogach. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę dwóch zaparkowanych w pobliżu jego trawnik, radiowozów. Z pierwszego wysiadła blond włosa kobieta, która widząc jego stan, złapała go za nim upadł. — To ja was zawiadomiłem, musicie uratować Deana.

— Garth, zabierz Pana do radiowozu i poczekaj z nim na karetkę, reszta idzie ze mną. — Kobieta wydała swoim ludziom polecanie i od razu skierowała się do drzwi. — Policja! — krzyknęła, uderzając pięścią w drewno.

Po drugiej stronie dało się słyszeć jakiś szmer i stłumiony krzyk. Wszyscy sięgnęli po broń, policjantka dała i znak i złapała za klamkę, zamek kliknął. Pchnęła ciężkie drewniane drzwi i machnęła ręką, aby ją osłaniali.

— A mogłem go zabić! Widzisz, ile mam przez ciebie kłopotów, gówniarzu. — Krzyk mężczyzny pozwolił im upewnić się, w której części domu znajduje się on i ofiara. Dzięki temu nie musieli  się rozdzielać bardziej niż to konieczne. Kobieta wolnym krokiem posuwała się naprzód, palce miała mocno zaciśnięte na pistolecie, trzymała go stabilnie tak jak zawsze. Plecami dotykała ściany, dwóch ludzi zostało przy wejściu a reszta podążała za nią. Kiedy dotarła do progu, oddzielającego kuchnię od salonu, zobaczyła jak mężczyzna wymierza chłopakowi siarczysty policzek.

— Zostaw go i cofnij się z podniesionymi rękami! — Wydała rozkaz. John najwidoczniej się tego nie spodziewał, jak tu weszli skoro drzwi były przez cały czas zamknięte? Jednak, mimo początkowego szoku, szybko złapał Deana i pociągnął go do siebie, zasłaniając się nim. Cofnął się i wyciągnął za paska starego colta. Przyłożył lufę do skroni syna. — Daj mi odejść albo go zabije — warknął.

— Tato, proszę!

Kiedy kobieta to usłyszała, opuściła broń. — To twój syn?

Mężczyzna zaśmiał się i wciąż trzymając lufę od colta przy głowie chłopaka, wychylił się. — A nie widzisz tego podobieństwa, po prostu daj mi z nim odejść a nikomu nic się nie stanie.

— A jeśli nie, to co zrobisz? Zabijesz własnego syna? — miała nadzieję, że mężczyzna tylko blefuje i odpuści.

— A wyglądam jakbym się wahał. — Na jego twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech, kciuk zahaczył o odstający kawałek metalu, który kliknął. — Właśnie go odbezpieczyłem, wystarczy tylko, że pociągnę za spust. — Mruknął a w następnym momencie szafka za nim zatrzęsła się, oczy wszystkich skierowały się w jej kierunku i nim John zdążył zareagować szklany słój spał z niej, rozbijając się na jego głowie. Zaledwie sekundę później rozległ się huk. Broń wystrzeliła, ojciec i syn upadli na podłogę. Kobieta natychmiast zerwała się ze swojego miejsca i zagarnęła Deana w ramiona.

— Hej, dzieciaku. Spójrz na mnie. — Dean podniósł głowę, ale nie spojrzał na nią a na ścianę, w której znajdowała się dziura po kuli.




Dean nie nadążał za tym co się działo, szok całkowicie go obezwładnił. Pamiętał tylko jak ojciec przykładała mu broń do głowy a w następnym momencie znajdował się w szpitalu. Siedział na kozetce a ten sam mężczyzna w białym kitlu, co ostatnio święcił mu latareczką w oczy. — Wiesz, Donno — zwrócił się do policjantki, opierającej się o jedną ze ścian. — Lepiej będzie jak dzisiaj odpocznie. Wątpię, żeby był w stanie cokolwiek wam powiedzieć.

— Tak myślałam to była ciężka akcja, chciałam się upewnić, że wszystko jest w porządku. — Powiedziała. Nawet nie liczyła na to, że Dean będzie dzisiaj zeznawał. Chciała zwyczajnie wiedzieć, że nic już mu nie grozi.

— Cas? — Dean odezwał się po raz pierwszy odkąd wyprowadziła go z domu. — Gdzie jest Cas? — spanikowany zaczął rozglądać się po gabinecie lekarskim.

Policjantka podeszła do niego, mówiąc. — Nic mu nie jest. Jestem pewna, że za niedługo się tu zjawi.

Jak na zawołanie ktoś zapukał do drzwi a następnie delikatnie je uchylił. — Mogę?

— Oczywiście. — Odpowiedział lekarz. Brunet ledwie przekroczył próg a Dean zeskoczył z kozetki i pognał w jego stronę. Objął go ramionami i mocno przytulił. Castiel uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk.

— Co z Deanem? — zapytał, gładząc wciąż przytulnego do niego Winchestera, po plecach.

Lekarz usiadł przy swoim biurku i zdjął okulary. — Pod względem fizycznym ma się całkiem dobrze. Poza rozcięciem na ramieniu i kilku siniaków. Nie ma żadnych innych obrażeń. Jednak bardziej martwił bym się z tym, co może się teraz dziać w jego głowie.

Castiel pokiwał głową. — Później zadzwonię do Chucka — westchnął.

— A jak pan się czuję? — zapytała policjantka.

— Nie jest źle. Mam kilka szwów, ale leki przeciwbólowe dają radę. Dość mocno dostałem w głowę i najchętniej położył bym się spać, ale...

— Cas — szepnął Dean. — Chcę do domu.

Brunet słysząc to nie wiedział jak ma zareagować. Myślał, że Winchester już nigdy nie będzie chciał przekroczyć progu jego domu. Ich domu. — Jesteś pewien? — zapytał.

— Yhm, muszę jej podziękować — mówił cichutko, Castiel ledwie mógł go zrozumieć. Innym razem pewnie zapytałby kogo ma na myśli, jednak tym razem sam nie miał na nic siły. — I też chciałbym odpocząć. — Dodał.

Uffff... Kolejny niezbyt przyjemny rozdział już jest za nami.

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz