Rozdział XLIII

280 29 151
                                    

Miesiąc później

Aktywność Rebeccy praktycznie wygasła. Gdyby nie jej energia, którą Winchester wyczuwał w niektórych zakątkach domu, mógłby pomyśleć, że jej duch zniknął. Niestety czas mijał nieubłaganie, a on wciąż nie wiedział jak zabrać się za wytłumaczenie Castielowi całej tej sytuacji. Kilka razy próbował jakoś zacząć temat, ale zawsze kończyło się to na tym, że praktycznie od razu się wycofywał. Był świadomy tego jak wiele może stracić. To co miał z Casem było jak marzenie, pierwszy raz w życiu był naprawdę szczęśliwy. A gdyby wyznał mu prawdę cała ta bańka przepełniona szczęściem prysłaby w jednej sekundzie. Winchester czuł się okropnie z tym, że nie potrafi się przełamać i wywiązać ze złożonej obietnicy. Jednak na szali było to czego zawsze pragnął. Normalne życie.

— Nad czym tak myślisz? — zapytał brunet, obejmując chłopaka w pasie i składając delikatny pocałunek na jego szyi.

Dean czuł jak na jego policzkach pojawiają się czerwone plamki. Takie drobne gesty, którymi brunet coraz częściej go obdarzał wciąż wywoływały u niego zawstydzenie.

— Czas. On leci zbyt szybko — westchnął. — Zanim się obejrzymy jest za późno i okazuję się, że nie zrobiliśmy czegoś ważnego.

— Cóż na niektóre rzeczy nie mamy wpływu. — Przesunął nosem za uchem blondyna, nieco go przy tym łaskocząc. — Ale czasem warto zaryzykować, lepiej żałować, że się zaryzykowało niż nie zrobiło kompletnie nic.

Castiel podejrzewał, że Winchesterowi chodzi o remont ośrodka. Minęła już połowa wyznaczonego na niego czasu. Za półtorej miesiąca wszystko miało wrócić do "normy". Priorytetem oczywiście byli pacjenci, którzy według przeprowadzanych na bieżąco sesji z Chuckiem w obecnej sytuacji nie radzili sobie najlepiej. Z rozmowy, którą jakiś czas temu brunet przeprowadził z Charlie, chodziło o Meg, Balthazara, Jacka i Clairy. Każdy z nich nie mógł przystosować się do życia poza ośrodkiem. Meg dzień w dzień doprowadzała swoją matkę do płaczu, a ojca do skrajności. Mężczyzna wiele razy wydzwaniał do Chucka i urządzał mu awantury. Zazwyczaj kończyło się to przyjazdem któregoś z opiekunów lub samego Chucka. Balthazar znów wrócił do stanu, w którym nie okazywał zbyt wielu emocji, był nad wyraz sarkastyczny i nie dopuszczał do siebie nikogo z rodziny. Wszystko maskował aroganckimi odzywkami i często zamykał się w pokoju. Jego rodzice bali się, że któregoś dnia znów podejmie się próby samobójczej, ponieważ oni zrobią coś źle. Clairy tradycyjnie kilka razy w tygodniu wymykała się z domu. Jej matka miała dość wizyt na posterunku i krzywych spojrzeń sąsiadów. To wszystko zaczynało ją przerastać. Został jeszcze Jack, u którego zdiagnozowano parasomie, jego lęki nocne nasiliły się od czasu pożaru. Chłopak coraz częściej tracił kontakt z rzeczywistością, nie potrafił odróżnić zdarzeń rzeczywistych od tego, co działo się w jego podświadomości. Kelly - jego mama, z każdym dniem martwiła się coraz bardziej.

W tym wszystkim został jeszcze Dean. Charlie nie wspomniała o nim wtedy ani słowa, a on nie zapytał. W sumie sam nie wiedział, czy to przez to, że nie chciał usłyszeć tego, co było pewne, czy może, by móc zachować złudną nadzieję, że Winchester jakimś cudem będzie mógł pozostać z nim.

— Naprawdę tak myślisz? — ciche pytanie Deana wyrwało go z zamyślenia.

Winchester odkręcił się w ramionach bruneta tak, żeby móc spojrzeć prosto w jego niebieskie tęczówki. Castiel potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie o czym właściwie rozmawiali.

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz