Rozdział XIII

375 38 23
                                    

W całym budynku światła już od dawna były pogaszone. Castiel właśnie skończył swój obchód. Szczerze to na samym początku czuł się dziwnie z tym, że zaglądał do pokoi ludzi, aby upewnić się, że ci śpią. Oczywiście wiedział na, co się pisze, mimo to czasem miał wrażenie, że w ten sposób narusza ich prywatność. Niestety nic na to nie mógł poradzić, taka była jego praca, musiał się upewnić, że wszyscy śpią i nikt nic nie kombinuje. W końcu gdyby komuś coś się stało, to właśnie on czułby się winny. Jego zadaniem było dopilnować, aby wszyscy byli bezpieczni.

Po sprawdzeniu wszystkich pokoi, które miał na liście, udał się do pokoju opiekunów. To miał być koniec jego zmiany. Właśnie wybiła północ, a on marzył jedynie o tym by móc spokojnie zasnąć we własnym łóżku. Jego zmiana właśnie dobiegła końca, mógł zabrać swoje rzeczy i wracać do domu. Był zmęczony. Czuł jak oczy odmawiały mu posłuszeństwa. Już miał wyciągnąć telefon by zadzwonić po taksówkę, kiedy nagle cały pokój zaświecił się na czerwono. Alarm zaczął wyć w całym budynku. — Co jest? — mruknął do siebie.

— Castiel! — do pomieszczenia wbiegł zdyszany Gabriel. — Cholera, dobrze, że jeszcze jesteś.

— Co się dzieje?! — krzyknął, próbując przekrzyczeć wyjący alarm.

— Pali się. Musimy wszystkich wyprowadzić, dawaj szybko! — Gabriel wybiegł z pokoju, a brunet popędził zaraz za nim. Całe jego zmęczenie jakby nagle wyparowało, zastąpione adrenaliną.

Castiel wbiegł do korytarza, w którym znajdowały się pokoje chłopców. Większość z nich już znajdowała się na korytarzu.—  Chodźcie szybko! — krzyknął. Grupa nastolatków, widząc opiekuna, zaczęła się przepychać w jego stronę. Brunet czuł jak z każdą chwilą w budynku podnosi się ilość dymu.

— Castiel! — odwrócił się słysząc swoje imię. Po drugiej stronie korytarza stała Charlie. — Musimy się pospieszyć. Raz, raz, raz to nie są ćwiczenia!

Pod kontrolą kobiety wszystko poszło sprawnie, pomoc była w drodze. Na miejscu zjawili się praktycznie wszyscy pracownicy. Pacjenci byli niespokojni i trzeba było się nimi zająć. Widzieli jak ogień coraz bardziej rozchodzi się po budynku.
— Musimy sprawdzić czy są wszyscy. Gabe ty i Rowena sprawdzacie grupę A, ja z Castielem zajmę się grupą B.

Kilka minut wcześniej

— Pomocy! Pomocy! — Dean odwrócił się za siebie. Jack leżał na podłodze i nie mógł się podnieść. Ledwie było go widać, przez bardzo gęsty dym. Winchester stanął w miejscu, bał się, ale nie mógł go zostawić.

— Jack! — krzyknął i ruszył w stronę, z której słyszał wołanie. Musiała kierować się słuchem. — Jack!

— Tutaj! — w końcu zobaczył młodszego od siebie chłopaka, nie mogącego się podnieść. Podbiegł do niego i chwycił go za ramiona.

— Moja noga! Nie mogę na nią stanąć! — krzyknął spanikowany. Dean zarzucił sobie jego ramię na bark.

— Na trzy, pociągnę cię do góry. Spróbuj podeprzeć się druga nogą! — Raz, dwa, trzy! — Jack z pomocą Deana wstał, jednak cały ciężar ciała opierał na Winchesterze. — Musimy iść.

Przedzierali się przez gęsty dym, który powodował okropne drapanie w gardle. Wkrótce obaj zaczęli kaszleć. — Zostaw mnie, Dean. — wychrypiał Kline. Już chciał zabrać ramię, ale wtedy Dean złapał go mocniej w pasie.

— Nie ma mowy. Wyjdziemy stąd razem. — byli już coraz bliżej wyjścia, kiedy nagle strop runął prosto na nich. — Cholera! — Dean pchnął Jacka, tak, że ten wylądował kilka metrów przed wyjściem.

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz