Rozdział XL

329 31 160
                                    

Po tym, jak Castiel wyszedł z pokoju, Dean obrócił się na plecy. Wiedział, że nie ważne jak bardzo był zmęczony, nie ma szans, żeby mógł znów zasnąć. Tego wszystkiego było za dużo. Chuck przyjeżdżał do niego dwa, a czasami nawet trzy razy w tygodniu. Zadawał pytania, które dla Winchestera nie były zbyt proste. Stresował się, że ktoś zauważy, co jest między nim a Castielem. Kiedy Charlie i Gabe się dowiedzieli był pewien, że to koniec. Jednak przynajmniej tutaj się udało, mieli szczęście. Za to wciąż pozostawała kwestia, Rebeccy - mamy Castiela. Nadal nie mógł wymyślić, co zrobić. Jak sprawić, aby brunet mu uwierzył i dał szanse przekazać mu wiadomości od jego mamy. Nadal nie wiedział, co to konkretnie jest, ale dla kobiety musiało być to naprawdę ważne. Tym bardziej jeśli to ta jedna rzecz nie pozwoliła jej odejść. Miał nadzieję, że już wkrótce będzie mógł zrobić pierwszy krok w tą stronę. Tyle, że Castiel mu nie ufał. Nie wierzył w nic, co Dean mówił. Udowodnił to właśnie teraz.

Winchester nie zadawał sobie sprawy, że płacze. Dopiero, kiedy jedna ze słonych łez dotknęła jego wargi, uświadomił sobie co się dzieje. On kurwa płakał. Nie płakał, odkąd jego ojciec nazwał go ciotą. Wyjątkami były tylko niektóre chwilę w ośrodku, gdy brakowało mu sił i jednym czego chciał, to móc porozmawiać z mamą. Wyciągał wtedy jej zdjęcie spod białej poduszki i mówił, opowiadał jej co się stało, jak okropnie się czuł. Pozwalał sobie na uronienie tych kilku łez, od których zdjęcie Mary było w kilku miejscach pomarszczone.


Teraz poczuł się pięć razy gorzej, czuł się jakby o niej zapomniał. Tyle się działo, że nawet nie myślał o zdjęciu, którego nie ma. Był pewien, że spłonęło. Ostatnia rzecz, która mu po niej została zniknęła w płomieniach...


Nie wiedział nawet, ile już tak leżał. Nie hamował łez, czuł, że to nie ma sensu. Kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi do pokoju, odwrócił się na bok. Chciał zostać sam.

— Wiem, że nie śpisz. — Usłyszał za plecami cichy głos bruneta i poczuł jak materac ugina się pod jego ciężarem.

— Brawo, Sherlocku — prychnął, starając się z całych sił zapanować nad drżącym głosem.


— Możesz się do mnie odwrócić? — zapytał Castiel.

— A możesz wyjść? — warknął Dean, pomimo rosnącej w jego gardle guli.

— Dean, proszę przestań na mnie buczeć, chcę z tobą pogadać. — Tego już było dla Winchestera za dużo.

— Jeb się, Castiel! — krzyknął łamiącym się głosem i odrzucił kołdrę, by w następnej chwili zerwać się z łóżka. Biegł ile sił w nogach, aż dotarł do drzwi wyjściowych. Sprawnym ruchem przekręcił klucz i niekłopocząc się ubraniem choćby butów, wybiegł na zewnątrz. Łzy przysłaniały mu widoczność, drobne kamyczki wbijamy się w bose stopy, ale nie obchodziło go to. Wbiegł na leśną ścieżkę, nie miał pojęcia, gdzie biegnie ani, co się z nim dzieje. Nie był w stanie kontrolować swojego ciała. Pewien biegł by tak jeszcze długo, gdyby w pewnym momencie nie potknął się o wystający z ziemi korzeń. Jak długi runął na ziemię, chroniąc głowę rękoma. Gips zderzył się z brudną ziemią, piekły go łokcie i kolana. Czuł się tak bardzo bezradny...

— Nie powinieneś tak ubrany biegać po lesie, pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza. — Nad nim rozbrzmiał obcy, kobiecy głos. Zdezorientowany Dean, otarł twarz wierzchem dłoni i uniósł oczy. Pulchna, ciemnoskóra kobieta stała zaledwie dwa kroki od niego. Na jej ustach błąkał się miły, kojący uśmiech. — No wstawaj, dzieciaku. — Podeszła bliżej, wolno jakby bała się, że spłoszy go niczym małą zagubioną sarnę. Wyciągnęła rękę w jego stronę. Dean jeszcze raz zmierzył ją wzrokiem i po chwili wahania pozwolił sobie pomóc.

Dom ZbłonkańcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz