30. Michaił

609 61 9
                                    

   Zrobiło się już całkiem ciemno, kiedy wysiadłem z autobusu i rozejrzałem się wokół. Znalazłem się na totalnym zadupiu. Świeciła tylko co druga lampa, zaparkowane samochody wydawały się starsze niż ja, zresztą, było ich niewiele, a okolica wyglądała na zupełnie wyludnioną.

   Przez chwilę żałowałem, że nie poprosiłem o pomoc Różańskich. To by wszystko ułatwiło, przede wszystkim nie martwiłbym się, że muszę jeszcze wlec się kawał drogi piechotą i miałbym zapewniony powrót do domu. Niby według rozkładu ostatni autobus odjeżdżał stąd za dwie godziny, ale nie wiedziałem ani czy zdążę, ani czy w ogóle on kursuje.

   Zaraz jednak odrzuciłem tę myśl. Nie mogłem prosić ich, żeby tu przyjechali, zresztą dziewczyna i tak nie zgodziłaby się na to, abym właził w paszczę lwa. Przełknąłem wyrzuty sumienia i ruszyłem powoli wyboistą drogą w kierunku magazynów na horyzoncie. 

   Asfalt zniknął i droga wkrótce zamieniła się w ścieżkę, a drzewa rosnące z rzadka po obu jej stronach wyglądały upiornie, jakby ich nagie gałęzie próbowały mnie dosięgnąć. Światło latarni tu nie docierało i niewiele potrafiłem dostrzec; ledwie zarysy kształtów, przerażające cienie, które dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się okazywały się przedmiotami zupełnie niewinnymi, jak zwalony pień czy spory kamień. 

   Gdy w pobliżu krzyknął jakiś nocny ptak, aż podskoczyłem. Zalewała mnie panika, ale szedłem powoli dalej, pocieszając się tylko tym, że zaraz moje wysiłki zostaną wynagrodzone, że wszystko się wyjaśni. Zdrowa osoba pokonałaby tę trasę w kilka minut, ale mnie ciężko się szło, opierając kulę na nierównościach terenu.  Jedyne, co mnie pocieszało, to brak śniegu, który zdążył stopnieć kilka dni temu.

   Zbliżywszy się do magazynu, zobaczyłem znajomego Lexusa, zaparkowanego w pobliżu. No cóż, normalna osobówka by tu nie dojechała, ale ciężki suv nie miał z tym problemu. Przynajmniej wiedziałem, że były szef był tam, gdzie się umówiliśmy.

   Kiedy wczoraj napisał, żebym wieczorem zjawił się w Republice, pognałem, jakbym wciąż dla niego pracował. Tym razem jednak w grę nie wchodził przemyt, tylko wyjaśnienia, a zamiast wypłaty kartą przetargową była prawda o wypadku. Przynajmniej tak sądziłem.

   Tylko że nie wszystko poszło po mojej myśli. Kiedy wszedłem do gabinetu, już siedziała tam Zaborowska. Wyglądała na zdenerwowaną, a jej zwykle perfelcyjny makijaż wydawał się rozmazany, jakby przed chwilą płakała i przed katastrofą na twarzy uchroniły ją tylko dobre, wodoodporne kosmetyki.

   Szef też wyglądał ponuro. Jego czerwona twarz wylewała się falami podwójnego podbródka z ciasno zapiętej koszuli. Na mój widok podniósł wzrok ledwie na chwilę, potem znów spojrzał na Kaśkę.

   — Posłuchajcie, dzieci — zaczął, jakby mówił do przedszkolaków. — Pierdolą mnie wasze osobiste problemy, ale jedną rzecz chcę wyjaśnić raz na zawsze. Nienawidzę, gdy ktoś mnie okłamuje.— Zaborowska zaczerwieniła się, a on kontynuował. — No, powiedz mu to, co mnie powiedziałaś. — Milczała. Przeniósł wzrok na mnie. — Twoja dziunia chyba się tobą znudziła, bo półtora roku temu, kiedy złapali cię w pociągu, powiedziała mi, że kablujesz. Że zbierasz na mnie kwity i zamierzasz zostać małym świadkiem koronnym.

   Zamarłem z niedowierzania, a w gardle stanęła mi gula. Spojrzałem najpierw na szefa, później na dziewczynę.

   — To nieprawda. — Pokręciłem rozpaczliwie głową.

    — Teraz już wiem. Kłamliwa suka. — Mężczyzna skrzywił się, spoglądając na Kaśkę jak na kupę gówna. — Nie pokazuj się już w Republice. Won! — podniósł głos, gdy wciąż siedziała bez ruchu. Odgarnęła kosmyk włosów, który przykleił jej się do twarzy, powoli wstała i ruszyła do wyjścia z udawaną godnością. Tak naprawdę drżała ze strachu i ulgi, że skończyło się tylko na takich konsekwencjach.

Szron we włosach ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz