Prolog

1.3K 45 9
                                    


   Od najdawniejszych czasów po przez taniec ujawnialiśmy swoje prawdziwe oblicze. "Twoje, moje, nasze ja" było przekazywane z pokolenia na pokolenie, a tradycja ta zachowała się po dziś dzień.

   Kiedy skończyłam pięć lat, moim marzeniem było zmieniać ludzi, korzystając z ofiarowanego mi przez babkę, prababkę oraz praprababkę daru, jakim była nauka tej pięknej i zachwycającej sztuki. Nigdy nie odmawiałam nauki tańca i za każdym razem dawałam z siebie wszystko. Pragnęłam, aby w końcu mnie zauważono. Z całych sił wierzyłam w to, że może jakaś dobra dusza zobaczy we mnie... mnie. Tak, tak po prostu. Chciałam, aby ludzie widzieli dziewczynę o długich do ramion, kasztanowych włosach, bursztynowych oczach, smukłej sylwetce i o jasnej cerze przypruszonej gdzieniegdzie małymi piegami. Nie córkę najbogatszych ludzi w Londynie. Nie następczynię tronu, a zwykłą dziewczynę, którą w głębi duszy byłam.

   Pragnęłam tego z całego serca.

   Jednakże... moje marzenia prysły równie szybko jak się pojawiły. Moja matka nigdy nie należała do osób, które przymykają oko na występki swoich dzieci i już od dziecka surowo zabraniała mi oddawać się moim własnym potrzebom i przyjemnościom. W tajemnicy przed jej srogim spojrzeniem ćwiczyłam w swojej komnacie przeróżne kroki i za każdym razem stawało się to dla mnie co raz łatwiejsze. Mając osiem lat umiałam już perfekcyjnie zatańczyć walca, podpatrując jedynie tańczące pary na okolicznościowych balach. Rok później do perfekcji opanowałam również tango i chociaż za każdym razem moim partnerem był mój ulubiony, pluszowy miś, to byłam dumna ze swoich postępów. Chociaż nikt nie mógł tego zobaczyć, ja wiedziałam, że z dnia na dzień staję się silniejsza i pewniejsza w tym, co chciałabym robić w przyszłości.

   Niestety, gdy dorastałam miałam co raz więcej obowiązków. Bale, uczty, przyjęcia, śluby i wesela. Czasem na nasz dwór potrafiło zjechać conajmniej tysiąc osób. I to z jakiego powodu? Oczywiście, że z mojego!

   Wraz z ukończeniem szesnastu lat, moi rodzice zapragnęli, a raczej wymusili na mnie to, że wybiorą dla mnie idealnego partnera. Od początku moich narodzin było mi to stale powtarzanie, że gdy dorosnę mam poślubić księcia, aby móc zostać godną następczynią tronu. Nigdy się temu nie sprzeciwiałam, ponieważ taki los był mi pisany praktyczniejsze od samego poczęcia. Po za tym dziecinne protesty zapewne by nie poskutkowały przeciwko tak wpływowym ludziom, jakimi byli moi rodzice. Dlatego za każdym razem, gdy wyjeżdżali w jakimś interesie, ja wymykałam się z pałacu, aby kontynuować to, co zaczęłam wiele lat temu. Aby uczyć się sztuki tańca, ponieważ kiedy moja matka odkryła, że zamiast chodzić na lekcje etyki, jaka obowiązywała przyszłą księżniczkę, ja bawiłam się w najlepsze w swojej komnacie, każdą moją następną wolną chwilę nakazała mi spędzać z piastunką.

   Tak było i tym razem. Mogło wydawać się zabawnym to, że wraz ze skończeniem osiemnastu lat, wciąż spędzałam czas w towarzystwie służki, ale to właśnie ona stała się moją najlepszą przyjaciółką i opiekunką, jaką kiedykolwiek dane było mi poznać.

   Niedzielny poranek jak zwykle szykowałam się do mojej tradycyjnej ucieczki, podczas gdy Maria grzebała w mojej przepełnionej ciuchami szafie, aby znaleźć odpowiednią na dzisiejszą okazję suknię.

   – Nigdzie jej nie widzę. – Służka pokręciła głową, spoglądając w moim kierunku niepewnie.

   Kobieta miała zaledwie trzydzieści lat, a pomimo tego dogadywałyśmy się bez zarzutów. Była dla mnie jak ciotka, a jednocześnie najlepsza przyjaciółka. Jej zwykle rozpuszczone, szatynowe włosy tym razem splecione były w długi warkocz, a dwa pasma opadały jej na twarz, snując przy tym po jej nosie. Za to przepełnione błękitem oczy w dalszym ciągu wędrowały po zawieszonych na haczykach ubraniach.

Dama i Łotr ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz