Część I. Ostatni pojedynek

248 8 5
                                    

  
   Wreszcie dotarłem do portu. Witaj Londynie...

   Chłopiec okrętowy u boku kwatermistrza już dawno zaczął zrzucać skrzynie na ląd, a Andre zajął miejsce w bocianim gnieździe, gotowy do obserwacji oddalającego się lądu.

   Ja natomiast, jak ten czarny kot, chodzący własnymi drogami, bez wyrazu opierałem się o drewnianą burtę, z uwagą obserwując zatłoczone o świcie miasto w oddali.

   Może i port nie był zbyt wielki, ale nie brakowało na nim kupców czy też przypadkowych turystów.

   Miałem nadzieję poznać to miasto jak własną kieszeń. Inaczej mówiąc, gdybym nie złożył tego postanowienia, czekałoby mnie marne życie. A ja nie zamierzałem spędzać każdego, kolejno minionego dnia na rozmyśleniach o tym, co by było gdyby...

   Musiałem zaakceptować to, że po dwóch latach spędzonych na statku, miałem na nowo zostać szczurem lądowym.

   — Victorze! — krzyczał ktoś z głębi pokładu.

   Przymknąłem jedynie powieki, czując jak moje mięśnie się napinają, a wiatr skutecznie rozwiewa moją ciemną pelerynę jak i związane wstęgą, kruczoczarne włosy.

   Doskonale znałem ten głos, jak i jego właściciela.

   — Enzo... — uśmiechnąłem się półgłębkiem, czując jego ciężką dłoń, która nagle spoczęła na moim ramieniu.

   Postawny mężczyzna, który wielkością przypominał goryla, a charakterem opryskliwego kota, nagle zaśmiał się w głos.

   — Domyślałem się, że ten dzień w końcu nadejdzie.

   — Nie, wiedziałeś to. Od samego początku — stwierdziłem, obserwując kątem oka bruneta o szarozielonych oczach, który parsknął lekceważąco na moje słowa.

   Następnie bez ostrzeżenia odwrócił mnie do siebie przodem i wytykając palcem wprost w moją klatkę piersiową, przyjrzał mi się uważnie.

   — Masz rację, Vic. Jednakże... nie odchodzisz stąd z pustymi rękoma — odpowiedział, uśmiechając się złośliwe.

   Wtedy doskonale wiedziałem do czego dążył mój starszy kamrat.

   Mając mnie na oku, bez pośpiechu wyjął zza pasa pięknie zdobioną szpadę, którą następnie wcisnął mi w obie dłonie.

   Od razu uniosłem na niego swój zaskoczony wzrok, a zdumiony wyraz twarzy przyjaciela sprawił, że pokręciłem głową z niedowierzaniem.

   — Dajesz mi ją?

   — Nie pacanie, oddaję na przechowanie — przewrócił oczami, a następnie wyprostował się nienzacznie. — Oczywiście, że ci ją daję. Nie znam nikogo innego, kto by tak świetnie władał tą ślicznotką. I nie raz mi udowodniłeś, że jesteś jej godzien o wiele bardziej, niż nasz kapitan.

   — Jesteś tego pewny?

   — Jak niczego innego.
  
   — Więc uznaj moją wdzięczność, Enzo.

   Brunet ponownie wyszczerzył się w zadowoleniu, a następnie ruchem głowy wskazał na port.

   — Nie boisz się? Chociaż... twoje ciemne jak noc oczy, zawsze odznaczały się niebywałą odwagą. Anglia to nie przelewki, czeka cię prawdziwa szkoła przetrwania. Świat zawsze był okrutny i...

Dama i Łotr ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz