Rozdział XIV

257 18 2
                                    


   Przed moimi oczami ponownie miałam widok mojego Londynu w pełnej okazałości. Podróż nie sprawiła nam problemów dlatego ja i Victor mieliśmy jeszcze chwilę dla siebie, aby porozmawiać za nim wrócę do pałacu.

   Kruczowłosy opierał się wygodnie o drewniany płot, za którym spokojnie stał Napoleon wraz z Vincentem. Zwierzęta zajadały się sianem, natomiast ja uważnie oglądałam ludzi, którzy krzątali się w okolicy portu.

   – Nie mogę uwierzyć, że to już dzisiaj. – W dłoni kurczowo zaciskałam list od Anthonio, który miałam powierzyć mojemu ojcu. Nie wiedziałam co się w nim kryje, ani nie zamierzałam tego sprawdzać.

   Po prostu miałam nadzieję.

   – Nie zamartwiaj się tym Lorie, wszystko będzie dobrze. – I chociaż łotr stał za moimi plecami doskonale wiedziałam, że się uśmiechał.

   Chciał mi dodać otuchy i byłam mu za to dozgonnie wdzięczna.

   Odwróciłam się w kierunku chłopaka i odwzajemniłam ten prosty gest. Może on nie wydawał się być ani trochę zaniepokojony zaistniałą sytuacją, a jego kąciki ust w dalszym ciągu hardo trzymały się swojej roli to ja wiedziałam, że to tylko pozory. Victor również miał swoje słabości, a całkiem niedawno tą słabością stałam się właśnie ja.

   Nie chciałam, aby przeze mnie cierpiał. I nie miałam zamiaru pozwolić na to, aby Elron miał satysfakcję z tego, że byłam zmuszona wziąć z nim ślub. 

   – Victorze... – Chciałam już coś powiedzieć, ale mężczyzna uprzedził mnie w tym z chytrym uśmieszkiem.

   Jego jedna dłoń uchyliła się zza pleców, a w dłoni trzymał piękną, czerwoną różę, na której widok moja mina diametralnie się zmieniła. Niepewność na mojej twarzy zastąpiła czysta radość, a moje usta ozdobił szeroki uśmiech.

   – Kiedy zdążyłeś ją... – Zaniemówiłam.

   – Ważne, że ci się podoba. – Zaśmiał się szczerze, gdy odbierałam prezent z jego rąk.

   Jako podziękę stanęłam na palcach i wręczyłam mu skromny pocałunek, który oczywiście odwzajemnił, pogłębiając pieszczotę.

   – Naprawdę nie masz sobie równych, Vic. – Dodałam, ciesząc się jego obecnością póki jeszcze miałam na to okazję.

   – Kiedyś wspominałaś, że to twoje ulubione kwiaty, Lorie. – Przyznał, gładząc mnie delikatnie po plecach.

   Zaskoczona uniosłam na niego swój wzrok i pokiwałam głową z uznaniem.

   – Więc uznam to za wybitnie dobrą pamięć. – Oznajmiłam szybko.

   Niedługo po tym, kruczowłosy pomógł mi wyprowadzić Vincenta na drogę, którą miałam dotrzeć prosto do pałacu. Poklepał przyjaźnie ogiera po karku i wręczył mi do rąk uzdę. Obdarowałam łotra lekkim uśmiechem i bez wahania dosiadłam karego ogiera, który ruszył się niespokojnie, gdy tylko znalazłam się w siodle. Nie miałam czasu na czułe pożegnania, bo gdybym nie dotarła do domu na czas, ojciec na pewno nie uwierzyłby w przekonania Marii, która za wszelką cenę ukrywała mój wyjazd. Jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że wraz z moim powrotem wyjdzie na jaw moja ucieczka z Londynu.

   Za nim ruszyłam z miejsca, list od Anthonio ostrożnie schowałam w torbie, przywiązanej do końskiego siodła, a piękny, spowity czerwienią kwiat obwiązałam wstęgą i położyłam zaraz obok korespondencji. Wierzch brązowej torby zamknęłam, a następnie spojrzałam w piękne tęczówki łotra, który przez ten czas uważnie mi się przyglądał.

Dama i Łotr ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz