Rozdział VI

351 21 8
                                    


   Pod osłoną nocy, wraz ze wschodem księżyca otworzyłam okno na oścież i spojrzałam w dół. Z mojej komnaty widniał widok na cały plac, więc nie trudno było mi dostrzec, że nikogo nie ma w pobliżu. Nie widziałam strażników, stojących przy bramie więc najpewniej zaraz miała nastąpić zmiana warty. Musiałam się pospieszyć.

   Ubrana w ciemno brązowe spodnie i włożoną w nie białą koszulkę z długimi, luźno opadającymi rękawami podeszłam do drzwi komnaty. Na nogach miałam wysokie buty, które ułatwiały mi swobodne poruszanie się. Natomiast na ramionach spoczywał przewiewny płaszcz z kapturem, którym przysłoniłam rozpuszczone włosy.

   Korzystając z okazji, że matka zostawiła je otwarte szybko opuściłam mój pokój i najciszej jak tylko potrafiłam przebiegłam całą długość korytarza, aby następnie zejść schodami na dół prosto do wyjścia z pałacu.

   Nadal czułam ten niesmak na ustach, gdy Elron mnie pocałował. Myślałam, że rozszarpię go za to żywcem.

   Szybko odepchnęłam ramę drzwi wyjściowych i przemknęłam się na dwór.  Nikogo nie widząc w pobliżu pobiegłam w stronę stajni, gdzie mój ojciec trzymał konie i odnalazłam tego, którego najbardziej chciałam znaleźć. Mojego najbardziej zaufanego.

   – Witaj Vincent. – Poklepałam karego ogiera po karku i rozsunęłam bramę boksu, tym samym łapiąc konia za lejce. – Pojedziemy na mały spacer, dobrze?

    Wyprowadziłam go ostrożnie na środek stajni i odnalazłam zawieszone w pobliżu siodło, a następnie osiodłałam Vincenta. Ogier nie był tak wysoki jak klacz Elrona, więc bez problemu poradziłam sobie z wejściem na niego.

   Zwęziłam strzemiona i pociągnęłam za wodze, tym samym nachylając się bliżej grzbietu konia. Bez zbędnych przeszkód zmusiłam go do galopu. Ogier od razu ruszył z miejsca, rżąc cicho i popędził w kierunku, w którym go poprowadziłam. Prosto do bramy pałacu.

   Dwór był dość spory, ale nigdzie nie dostrzegłam zbliżających się straży. Zadanie ułatwiało mi to, że na tle nocy, Vincenta praktycznie nie było widać. Mogłam w spokoju wyprowadzić go po za teren pałacu i pognać ulicą przez miasto.

   Wiedziałam, że mam sporo czasu na działanie. W nocy nikt nie sprawdzał mojej komnaty z myślą o tym, że najpewniej już spałam. Ale nie zamierzałam tracić czasu, musiałam go odnaleźć. Odnaleźć łotra.

   Dotarcie do Liberty nie zajęło mi dużo czasu. Już z daleka słyszałam dudnienie muzyki i śpiew obecnych w niej gości. Szybko przywiązałam ogiera do najbliższego słupa, gdzie znajdowały się rozsypane snopy siana i poprawiając kaptur na głowie, udałam się do środka karczmy. Nie chciałam aby ktoś mnie rozpoznał, więc w miarę możliwości starałam się trzymać głowę nisko, aby nie zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi innych zgromadzonych w tawernie ludzi.

   Już z oddali dostrzegłam szczupłą sylwetkę Adeline, która rozdawała gościom spore kufle z piwem.

   Szybko do niej podbiegłam.

   – Loreen? Co ty tutaj robisz? – Zapytała zdziwiona dziewczyna, ponieważ rzadko przychodziłam do karczmy w samym środku nocy.

   – To nie ważne. Byłaś wczoraj na rynku? – Zapytałam ostrożnie.

   – Mhm. – Pokręciła twierdząco głową i zlustrowała mnie niepewnym wzrokiem.

   – Trzymaj język za zębami, proszę. Muszę go odnaleźć. Dlatego tu przyszłam. – Oznajmiłam na jednym wdechu.

   – Odnaleźć kogo? – Zmarszczyła brwi, ale nagle zrozumiała. – Ah, Victora!

   – Ciii... – Uspokoiłam ją gestem ręki. – Był tu Jacob?

Dama i Łotr ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz