Gdy jechaliśmy autobusem ku zatoce Long Island - jak się dowiedziałam od Grovera - analizowałam cały mój dzień od początku. Od lekcji szermierki w szkole.
Doszłam do wniosku, że taki dzień nie jest normalny; najpierw mój nauczyciel zamienia się w miedziankę, potem naszyjnik staje się morderczą bronią, jeszcze później mama wyrzuca mnie z domu ( no dobra, może nie tak to było), a na koniec zawale szkołę tylko dlatego, że mój kozłonogi kumpel zabiera mnie na jakieś psychiczne kolonie w środku pierwszego semestru.
Tak moje życie zdecydowanie nie zapowiada się normalnie. No cóż...
Nagle coś wyrwało mnie z rozmyślań. Mój instynkt oszalał, naprawdę, tak jakby ktoś wrzeszczał mi do ucha :
~ Schyl się
Teraz jestem wdzięczna temu komuś lub czemuś. Schyliłam się dokładnie kiedy coś ostrego przeleciało tuż nad moją głową. Wydałam z siebie zmuszony krzyk. Na oparciu przede mną, na wysokości mojej głowy, był wbity mały sztylet... nie, to nie był sztylet... to był naprawdę duży pazur...
- Grov... - ale go już nie było koło mnie
~ O nie! - pomyślałam - To coś musiało go dopaść
Nie myśląc za wiele, zerwałam mój naszyjnik, pomyślałam o szpadzie i w mojej ręce od razu pojawiła się broń.
Nie byłam tak głupia, albo taka odważna i nie spojrzałam przez oparcie tylko wyjrzałam z boku fotelów. O dziwo wszystko było w normie. Przejechałam wzrokiem po siedzeniach i wszystko było dobrze. Choć trzy miejsca za mną siedziała jakaś pani, która wydawała mi się dziwnie znajoma. Na jej twarzy gościł uśmiech, choć w oczach miała nienawiść. Patrzyła na mnie tak jakby chciała mnie przedziurawić wzrokiem, od razu odwróciłam głowę. Już wiedziałam, że to ona żuciła we mnie tym sztyletem... yyy... to znaczy pazurem... yyy... no tym czymś. Tylko nie rozumiałam skąd mogę ją znać...
~ Może to ktoś z rodziny taty... - pomyślałam, zaraz jednak odrzuciłam te myśl od siebie,nie mój tata promieniuje o wiele większym dobrem. Jak na potwierdzenie moich słów, bezwiednie wyjęłam zdjęcie z plecaka i zaczęłam mu się uważnie przyglądać. Po chwili poczułam dziwne zimno na karku i w głowie usłyszałam mrożący krew w żyłach głos
~ Tak... Idealna Córeczka Tatusia, tak samo jak Percy Jackson... - przemówił głos
~ No, nie no! Co wy wszyscy macie z tym " Percym " ! - pomyślałam, a głos musiał mnie jakoś usłyszeć
~ Och! A jaka wybuchowa! Czyżby to dziecię mrocznej strony ? - szepnęło mi w głowie
~ Jakiej znowu " mrocznej strony " ??? - głos musiał już stracić cierpliwość, ponieważ coś świsnęło koło mojej głowy. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie mam już swojego zdjęcia w ręce, no... w każdym razie nie całkiem... Trzymałam tylko boki, a zdjęcie wisiało przede mną, pazur był wbity dokładnie w twarz mojego ojca. Nagle wezbrał we mnie taki gniew, że nie wytrzymałam. Zanim oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę z tego co robię, stałam już koło dziwnej pani... wymachując bronią... Inni ludzie zdawali się tego nie zauważać... Co było dziwne, ponieważ niektórym broń świstała tuż koło głowy
~ Ach! Postanowiłaś mnie odwiedzić? - powiedziała pani, tym głosem, który odezwał się w mojej głowie, ale co było najdziwniejsze, przy mówieniu nie otwierała ust. Zaniemówiłam. Szybko jednak odzyskałam głos
- Czego pani ode mnie chce ? - zapytałam i wskazałam na nią szpadą
~ Ach! Moja droga, ja chcę tylko zabić cię z nienawiści do twojego ojca i plugawych dzieci półkrwi - odparł syczący głos
- Uff! To dobrze, bo już myślałam, że coś mi zagraża - odparłam ironicznie i zamachnęłam się bronią, lecz nagle autobus stanął i poleciałam do przodu. Ludzie zaczęli wychodzić
- Co... - ale nie dokończyłam, ponieważ nagle wszystkie drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Pani wstała powoli, jakby się nigdzie nie spieszyła. Ogarnął mnie lekki niepokój i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że cofnęłam się odrobinę.
Pani była wysoka i chuda, jej twarz była piękna, lecz sroga. Miała ognisto-czerwone włosy, oczy króre cały czas zmieniały kolor, mocne czrwone usta, oraz zlośliwy uśmiech wyższości. Ubrana była w czarną, długą suknie, która okrywała jej całe ciało. Z pod rekawów wystawało coś... ostrego, uświadomiłam sobie, że to były owe pazury. Gdy pani wstała całkowicie, okazało się, że ma czarne, krucze skrzydła
~ Tak... - powiedziała w mojej głowie - Uciekaj, uciekaj, ale i tak nigdzie nie uciekniesz...
- Posłuchaj, nie mam nic do ciebie i nic ci nie zrobiłam, wiec może po prostu pójdziemy swoją stronę i każda będzie zadowolona ? - zasugerowałam z lekko wymuszonym uśmiechem- Ach... Dlaczego ci Herosi zawsze muszą być tacy... pazerni... - przybliżyła się do mnie, zmierzyła mnie wzrokiem z największa odrazą i zapytała - a może tak zabiję cię i ja będę szczęśliwa...
- No niestety, tego nie mam w kontrakcie - rzuciłam. Prawdopodobnie zaskoczyłam ją, ponieważ nie ruszała się przez chwilę. Wykorzystałam instynktownie ten moment i zaatakowałam... Pani błyskawicznie wyciągnęła ( nie wiem skąd ) krótki miecz i odparowała mój atak. Spróbowałam ponownie lecz znów odparowała. Musze przyznać, że gdybym nie starała się z całych sił, już dawno bym nie żyła. Walka wlokla się już chyba z piętnaście minut, a ja powoli zaczęłam opadać z sił. Miałam wrażenie, że zaraz przegram, ale nagle zdazyło się coś dziwnego. Drzwi od toalety wyleciały z niemałą prędkością i popchnęły Panią na okno tak, że z całej siły uderzyła się w głowę
- Tak! Jeden-Zero potworze! - krzyknął ktoś wychodzący z toalety
- Grover! - zawołałam - Tak się cieszę, że żyjesz
- A dlaczego miałbym nie żyć ??? - zapytał - Dobra, nieważne, idziemy. To już niedaleko
* * *
CZYTASZ
Joan Kross and the Greek Mythology : Zagadka Runa Percy Jackson Fanfiction
Fanfiction"Nazywam się Joan Kross, prowadziłam normalne, prawie, że bestroskie życie, aż tu nagle, przez jadną przerośniętą miedziankę i jednego przyjacielskiego kozła, moje życie staje do góry nogami. Mój przyjaciel zabiera mnie do tajemniczego miejsca, o kt...