7.

20 4 0
                                    

Nie ważne jak bardzo się starałem, niestety nie udało mi się załatwić ograniczenia zastrzyków i badań krwi, ponieważ lekarz stwierdził, że w stanie Jeon Mingyu są one konieczne. Dlatego też umówiliśmy się następująco - w trakcie użycia igły miałem być obecny w gabinecie. 

Takim sposobem trzy dni później Kim Minji zwerbowała mnie do pojawienia się w szpitalu. Chwilowo musiałam opuścić pracę także udałem się tam pod pretekstem zweryfikowania możliwych newsów w świecie medycznym. Nie byłem tam, aż dwie doby. Po tej dziwnej sytuacji z narcyzem odpuściłem sobie odwiedziny w dwóch kolejnych dniach i nauczyłem się, że z tymi zdradzieckimi kwiatami trzeba nieźle uważać, dlatego tym razem przed wejściem do kwiaciarni sprawdziłem dwa razy co mogę, a czego lepiej mu nie dawać. Kupiłem więc trzy różnobarwne mieczyki świadczące według wyczytanych słów o gotowości do obrony. Pomyślałem, że pasuje to do powodu, dla którego miałem się stawić przy chłopaku tego dnia. Tak przygotowany ponownie odwiedziłem salę 401.

Kiedy wkroczyłem do środka moja przyjaciółka wraz z dwiema pielęgniarkami przenosiła wyraźnie przestraszonego chłopaka na wózek inwalidzki. Był tak skupiony na swoich oprawcach, że nawet mnie nie zauważył. Pomyślałem jak zdjąć z niego towarzyszący mu strach i po chwili wpadłem na pomysł. Przystawiając palec do ust tak by dziewczyny mnie nie zdradziły, powoli go zaszedłem i połaskotałem kwiatami po nosie wywołując szok i głośne kichnięcie. 

Roześmiałem się, a wraz ze mną wszyscy obecni, prócz poszkodowanego. Nie zaprzestając śmiechu przykucnąłem przed nim i złapałem jego dłonie zaciskając je na łodygach kwiatów i tym razem spokojnie podsuwając mu je pod nos.

- Ładnie pachną, prawda? - zapytałem chcąc odebrać od niego trochę strachu. - To mieczyki, kupiłem je, żeby łatwiej mi było cię bronić przed igłą. Myślisz, że mogę nimi walnąć po głowie Minji-ssi, gdyby za bardzo bolało?

- Żebym ja Ciebie nie walnęła - odburknęła udając, że szykuje się do uderzenia na co szybko odskoczyłem. Mingyu uśmiechnął się na ten widok, a mi jakby kamień spadł z serca.

- Możemy wziąć jednego do gabinetu? - zapytałem i po chwili zyskałem zgodę. Oddałem dwa w ręce jednej z pielęgniarek, zostawiając trzeciego w dłoni chłopaka, a sam ustawiłem się za wózkiem przejmując prowadzenie.

- Nie traktujesz go za bardzo jak dziecko? On ma już prawie dwadzieścia dwa lata - zwróciła się do mnie szeptem Minji, gdy byliśmy w trakcie drogi przez korytarz.

- Stracił sześć lat życia, mentalnie wciąż jest nastolatkiem - zauważyłem równie cicho. - Skoro przestał się bać to co w tym złego? Wolisz żeby znów zaczął panikować?

- Uzależniasz go od siebie, a to nie dobrze. Cieszę się, że jesteś taktowny i nie zasypujesz go pytaniami, ale ostatecznie wiemy, że gdy zdobędziesz co chcesz zostawisz go samego sobie. Powinieneś zacząć mu uświadamiać, że teraz jest dorosły - skarciła mnie na co przewróciłem oczami.

- Nie panikuj, zanim sprawa się rozwiąże minie tyle czasu, że zdąży się usamodzielnić. Poza tym wciąż ma swoją ukochaną ajumę Kim Minji - odparłem i uchylając się przed jej ręką przyspieszyłem kroku.

- Ty draniu! Jakim prawem z siebie robisz hyunga, a ze mnie ajumę?! - wykrzyknęła za mną.

- Mingyu, musimy uciekać. Ta ajuma chce mnie zabić - zawołałem i jeszcze trochę przyspieszyłem. Szybko jednak zostałem dogoniony i wózek został mi odebrany.

-Już wszystko dobrze Mingyu. Twoja noona* zaopiekuję się Tobą lepiej niż ten wstrętny hyung - odparła wystawiając mi język na co pokręciłem głową z niedowierzaniem. I kto tu się niby zachowywał jak dziecko?

Śladem zwiędłych kwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz