Rozdział 1.

921 47 5
                                    

Brnęliśmy przez gęsty, nieprzyjazny las już od ponad godziny. Elegancko zataczaliśmy się od pnia do pnia, od korzenia do korzenia, uparcie stawiając kroki przed siebie. Jak najdalej od koszmaru, z którego uciekliśmy. Jak najdalej od strasznej śmierci, o którą tak boleśnie się otarliśmy.

Raz po raz udawało nam się niezdarnie upolować dzikie zwierzę, uciekające przed nami w popłochu. Zawsze wtedy dzieliliśmy się nim po równo, kropla po kropli odzyskując swoje mocno nadszarpnięte siły. Nie potrafiliśmy wymienić pomiędzy sobą żadnych znaczących słów. Żadnych poza wskazywaniem odpowiedniego kierunku marszu lub uwagi, dotyczącej otaczającej nas natury. Panujący wokół mrok był przytłaczający. Nawet z wampirzym wzrokiem miałam spore trudności z dojrzeniem własnej dłoni przed twarzą. Otaczająca cisza była tak przenikliwa, że zdawała się ranić nasze uszy. Odbijała się głuchym echem od naszych czaszek. Tym razem jednak mój umysł pozostawał spokojny. Wyciszony. Zamknięty szczelnie w murach, które na nowo uczyłam się budować. Z własnych poszarpanych wspomnień pamiętałam, że potrafiłam już to uczynić. Myśl, że już raz mi się udało, pomagało mi lepiej zapanować nad sobą. Choć zdawało się nie mieć to większego sensu. Wdychałam więc wilgotną woń mchu i otaczających nas drzew z ulgą. Cieszyłam się tą złudną chwilą spokoju. Tylko tyle nam pozostało. Resztę musieliśmy nauczyć się ignorować. Nie mieliśmy innego wyjścia.

– Jak myślisz, która jest już godzina? – spytał po długiej chwili ciszy Blaise, gdy przedzieraliśmy się przez wyjątkowo gęste zarośla. Szarpały o nasze ubrania, liśćmi ścierając bród z naszych ciał. Gałęzie szarpały nasze włosy. Kaleczyły dłonie i twarze.

Pozostawialiśmy wszędzie po sobie ślady naszej obecności. Bardzo mi się to nie podobało. Wytropienie nas mogło okazać się nazbyt łatwe.

– Na pewno jest już po północy. Straciliśmy swoją szansę.

– Tego nie jesteśmy pewni – odrzekł blondyn dziwnie optymistycznym tonem. – Ta zabłąkana dusza była zdesperowana. Z resztą jak każda z nich. Jestem pewien, że i tak nas przyjmie. Czekała na swoje ocalenie już od tak dawna. Kilka minut spóźnienia jej nie zbawi.

– Tego dowiemy się na pewno, gdy wreszcie dotrzemy do tego przeklętego jeziora – wyrzuciłam z siebie ze złością, podając mu kolejną kunę, którą udało mi się tej nocy złapać pośród wysokich paproci i chwiejnych drzew. Z każdym łykiem ciepłej, lepkiej krwi było mi lepiej. Nie byłam jednak nawet bliska powrotu do choćby połowy swoich sił. – Gdzie ono do cholery jest?

– Powietrze robi się wilgotniejsze – wampir spojrzał na mnie, błyszcząc w ciemności swoimi białymi zębami. Jego brudne, podarte ubrania zwisały z jego ciała żałośnie. Wyglądaliśmy jak skazańcy uciekający przed stryczkiem. Poniekąd tak było. Może pomijając stryczek. Nas chciało po prostu wyssać z życia. – Jesteśmy już niedaleko.

Jak na zawołanie parę minut później stanęliśmy na granicy małej polany, w której sercu znajdowało się złowieszczo wyglądające małe jeziorko o wyjątkowo gładkiej linii brzegowej. Do jego środka prowadziło kilka głazów, na tyle dużych, by pozwolić człowiekowi swobodnie na nich stanąć i zajrzeć pod powierzchnię nieprzeniknionej tafli wody. Z każdej strony porastał je miękki, jadowicie zielony mech, widoczny nawet w otaczających nas ciemnościach.

Powierzchnia jeziora raz po raz marszczyła się leniwie przy mocniejszych powiewach wiatru, który odgarniał poczochrane włosy z naszych twarzy. Wysokie świerki otaczały urokliwą polanę z każdej strony, tworząc naturalną barierę od reszty lasu. Tańczące w świetle księżyca źdźbła trawy, aż zapraszały do postawienia na nich nagiej stopy i zatraceniu się w otaczającej nas potędze przyrody. To miejsce było wyjątkowo piękne. Może nawet aż nazbyt. Zastanawiał mnie spokój tego miejsca. Brak jakichkolwiek oznak życia. Wejście na polanę oznaczało absolutne obnażenie się przed potencjalnymi drapieżnikami. W tej chwili to my byliśmy najgorszymi z nich. Zwierzęta wyczuwały nas z daleka. Uciekały przed nami w popłochu. Jednak tej nocy my także byliśmy uciekinierami szukającymi schronienia.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz