Rozdział 3.

375 45 7
                                    

Po tym, jak całkiem zasłużenie, uderzyłem Roberta w twarz, wokół nas rozpętało się małe piekło. Cesare chyba nie planował naszej małej potyczki. Nie brał pod uwagę tego, że stracę nad sobą panowanie. Nigdy tego nie robiłem, co mogło wydawać się irytująco przewidywalne. Zwykle chłodno kalkulowałem skutki swoich poczynań, ale słowa Roberta i to wypowiedziane z tak namacalną pogardą, podziałały na mnie niczym czerwona płachta na byka. Nie rozumiałem, co wydarzyło się w Bella Clairiere od jego powrotu z Wenecji. Kto maczał palce w jego obecnym stanie. Rozumiałem czym było rozgoryczenie, złość bądź najzwyklejszy żal i zazdrość. On jednak zdawał się tego nie odczuwać. Gdzieś głęboko w nim, zakorzeniono niezrozumiałą nienawiść do kogoś, kto tak nieodzownie stanowił część jego samego i to od początku jego życia. Anaisse nie była przecież tylko jego dziewczyną. Wiedziałem, że przyjaźnili się z sobą całe swoje życie. Ba, doskonale zdałem sobie z tego sprawę już w momencie, gdy spóźniona wkroczyła do sali balowej naszej rezydencji w dniu, gdy się poznaliśmy. Sposób w jaki na nią wtedy spojrzał, zdradził wszystko to, co tak skrzętnie pragnął wtedy przed nami ukryć. Miłość, żal i co najważniejsze, bolesną tęsknotę. Ich późniejsze, zgryźliwe komentarze pod swoich adresem wydawały mi się nie tylko dziecinne, ale i irytujące. Nie długo potem zrozumiałem dlaczego.

Robert zaskoczony na ułamek sekundy zatoczył się do tyłu, spluwając krwią na chodnik. Kątem oka ujrzałem jak Morta rzuca się nagle, wyswobodzona spod czaru przez czarownika, na kobietę z dzieckiem, które według słów Cesare, mogły być moją rodziną. Przyszpiliłem ją do ziemi jednym mrugnięciem oka. Drugim zmusiłem czarownika do posłuszeństwa. Stanął nieruchomo niczym słup soli, podobnie do przerażonej wampirzycy po drugiej stronie ulicy. Robert pochwycił broń w dłoń i wymierzył ją we mnie, niemalże błagając Cesare o zgodę na zamordowanie mnie z zimną krwią.

– Panowie – głos Cesare ociekał słodyczą. Brałem pod uwagę zabicie ich wszystkich. Godziłem się na to tylko dlatego, że znałem Cesare zbyt dobrze. Zabicie go nic by nie zmieniło. Miał nas wszystkich w garści, niczym obrzydliwy, jadowity pająk, który już dawno temu rozpuścił wszędzie swoje lepkie sieci. Zabijając go wtedy, zabiłbym nas wszystkich. To było takie męczące. Mieć na to szansę niemalże codziennie. Posiadać moc, która mogła mi to z łatwością umożliwić i pomimo to, nie być w stanie zrobić nic. Gdybym był kompletnie sam, gdybym nie miał niczego do stracenia, zrobiłbym to już setkę razy. – To niepotrzebne.

Jego dłoń ukryta w czarnej, skórzanej rękawiczce uniosła się i wskazała na mnie.

– Pierre, bądź tak miły i uwolnij Mortę i Stefana.

– Nie przyjmuję rozkazów – powiedziałem, patrząc zarówno na niego jak i Roberta z nienawiścią. Miałem deja vu. Już wcześniej mierzył we mnie tą samą bronią, równie wściekły. Wtedy jednak mnie postrzelił. Przez ten jeden ruch palca, ciągnący za metalowy spust, całe nasze życie odmieniło się nie do poznania. Zastanawiało mnie czasem jak nasze małe gesty mają ogromny wpływ na nasze życie i jego losy. – Ledwie toleruję sugestie – powiedziałem agresywnie przez zęby.

– Robercie – Cesare przeniósł spojrzenie ciemnych oczu ze mnie na Roberta, mając nadzieję, że jemu prędzej przemówi do rozsądku. Żałowałem, że nie mogłem go skrzywdzić, nawet jeżeli pozostawał obojętny mojej mocy jako Łowca. Nie miałem prawa wedrzeć się do jego głowy. Upuszczając mu trochę krwi, skrzywdziłbym równie dotkliwie Anaisse. Te wszystkie dziwne splątania losów i uczuć były dla mnie męczące. To, że dałem mu w twarz nadal sprawiało, że moje usta rozciągały się w szerokim uśmiechu. Prowokowałem go tym. I on nie mógł nic zrobić. Byłem zbyt cenny. Mogliśmy tylko patrzeć na siebie z mordem w oczach. Było to nawet zabawne.

– Nie patrz tak na mnie, bo się zarumienię – powiedziałem, puszczając mu perskie oko. Jego dłoń z bronią zadrżała. Jego brązowe oczy lśniły z nienawiści. Ściągnąłem leniwie ramiona do tyłu i wyswobodziłem Stefana spod swojego uroku. Mona jednak nadal leżała nieruchomo na chodniku po drugiej stronie ulicy. Kobieta z dzieckiem już dawno temu odeszły w stronę centrum. Mogłem życzyć im jedynie szczęścia i zdrowia. Nawet jeśli nasze bardzo odległe więzi rodzinne mogły być jedynie jego kolejną manipulacją.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz