Rozdział 20.

432 45 14
                                    

Otaczały mnie drewniane boazerie i wysokie po sam sufit regały z książkami. Po raz kolejny znalazłam się w bibliotece. Po ostatnich wydarzeniach miałam mieć ich stokrotnie dość. Zwłaszcza po ostatniej ucieczce do kanałów, których musiałam doświadczyć z Blaisem. Walcząc nagłymi mdłościami oparłam się na jednym z wysokich regałów i nagle osłabiona stoczyłam na szeroki blat biurka schowanego w kącie tuż obok wysokiego okna sięgajacego samego sufitu. Jego ciężkie kotary pochłaniały niemalże całe światło księżyca leniwie wlewającego się na drewianą posadzkę, niczym rozlana szklanka mleka. Odetchnęłam głęboko i odrzuciłam głowę do tyłu. Włosy spłynęły z moich mokrych od krwawego potu ramion na plecy. Spinki z cichym szmerem opadły na ziemię u moich stóp. Cienka sukienka powoli unosiła się i opadała z mojego ciała z każdym moim oddechem.

Zduszałam w sobie iskry mocy, które chciały się ze mnie wyrwać. Zduszałam całe swoje jestestwo, by zachować spokój. By zmusić się do odegrania ostatniej sceny. Do wykonania ostatniego zamachu tej nocy. Mężnie ignorowałam spoglądające na mnie z kątów pomieszczenia duchy. Chciałam być dla nich niewidzialna. Musiałam być aby dokończyć swój największy występ. Nie mogłam się teraz wycofać. Nie gdy wszyscy na mnie liczyli. Nie po to Chelsea wsunęła w poły mojej sukienki srebrne, ostrze niczym brzytwa, ostrze.

W oddali usłyszałam pośpiesznie stawiane kroki. Moja dłoń odruchowo wsunęła się za pas mojej sukienki, odnajdując ukrytą broń. Objęłam ją zwinnie swoimi palcami, cierpliwie czekając. Mój wzrok spoczął na ukrytej w cieniu sylwetce. Szerokich ramionach poruszających się zwinnie w ciemności. Wąskiej tali podkreślonej dobrze skrojoną marynarką. Czarnym materiale opinającym jego ciało, które nadal desperacko podążało w moją stronę przez mrok i cienie. Jego blade dłonie wyrwały się z grubych, poplątanych pasm włosów gdy mnie dostrzegł. Nawet stąd widziałam jak cienie podkreślały wszystkie jego ostre krawędzie i załamania. Dokładnie widziałam zakrys jego kości policzkowych i szczęki. Mocno odznaczającą się granicę ust. Poruszał się niczym kot zmierzający czujnie w stronę swojej przynęty.

Rozsiadłam się wygodnie na szerokim blacie biurka, czekającą na niego w ciszy. Udawanej niecierpliwości. Na jego usta. Dłonie. Na jego pragnienie i udawaną tęsknotę. Czekając na tego cholernego oszusta.

Z jego ust wyrwał się cichy jęk, gdy widząc jego spojrzenie, wyprostowałam się nagle, a ramię sukienki zsunęło się z mojego ramienia, odsłaniając głęboką część mojego dekoltu. Reszta spinek podtrzymujących moje włosy opadła na blat tuż obok moich bladych dłoni.

– Anaisse – jego szept przeciął panująca wokół ciszę. Czułość w jego głosie sprawiła, że mój brzuch zacisnął się boleśnie w supeł. Zadrżałam. Tęsknota w jego głosie kompletnie wytrąciła mnie z równowagi. Patrzyłam kompletnie oniemiała jak do mnie podbiega i porywa mnie w swoje ramiona. Jak jego dłonie chwytają desperacko za moje ramiona i przyciągają mnie do siebie. Jakby nie mógł uwierzyć, że na prawdę istnieję. Że ciało, które dotyka na prawdę jest moje. Jego gładkie, miękkie usta odnalazły moje jeszcze zanim zdążyłam wydusić z siebie choćby słowo.

Nie rozumiałam jego nagłej rozpaczy. Jego desperacji. Rozumiałam pragnienie i rolę, którą musiał tak wiernie odegrać. To było jednak zbyt wiele. Tętniące w żyłach pragnienie było niczym żyletki pod moją skórą. Przerażające i pożerające żywcem. Odepchnęłam je od siebie, przełknęłam i zdusiłam z taką siłą, że prawie się nią udławiłam.

Jego palce wsunęły się zwinnie w moje włosy i pochwyciły mój kark u nasady tylko po to, by pocałować mnie jeszcze głębiej. Westchnęłam wprost w jego usta, gdy drugą dłonią przysunął mnie do siebie, stając pomiędzy moimi nogami. Odruchowo oplotłam jego uda swoimi gdy się nade mną pochylił, a ja ledwo potrafiłam utrzymać się w pozycji siedzącej. Nie potrafiłam go dotknąć, obawiając się, że moje własne ciało i pragnienia mnie zdradzą. Moje dłonie niczym zaklęte nadal spoczywały na zimnym blacie biurka. Jedna podtrzymując mnie przed bezceremonialnym położeniem się na powierzchni mebla, a druga, za moimi plecami nadal zaciśnięta na ostrzu noża. Liczyłam sekundy. Wyczuwałam odpowiedni moment.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz