Rozdział 9.

461 39 2
                                    

– Wstawaj – silne dłonie znalazły się nagle pod moimi pachami, ciągnąc mnie mocno w górę. Chwilę potem stałem prosto, mocno opierając się o wysokiego bruneta, który patrzył na mnie wyjątkowo krytycznie. Przez jego twarz przetoczyła się cała fala emocji, jednak to zignorowałem. Byłem nawet zaskoczony, że pozwolił mi to dostrzec. Zwykle wyglądał jak marmurowa rzeźba, która spłynęła wprost spod palców Michała Anioła. Doprawdy nie wiedziałem, co Chelsea w nim widziała. – No już.

Zarzucił sobie moje ramię przez szyję i pochwycił mocno w talii.

– Jaki zuchwały.

Tylko na mnie warknął i pociągnął w stronę kończącej się już powoli imprezy. Nie wiedziałem ile przeleżałem nieprzytomny na balkonie we własnych wymiocinach. Cóż za upadek. Pozwoliłem sobie na głębokie westchnienie. Zmuszałem się do stawiania kroku za krokiem. Utrzymaniem sylwetki na tyle prosto, by zbytnio go nie obciążać. Nawet jeśli nie darzyłem go sympatią, byłem mu wdzięczny za to ocalenie.

– A ty głupi – odpyskował, ciągnąc mnie pewnie przed siebie. – Okazując słabość w ten sposób, dajesz im władzę.

– Powiedział ten, który nigdy nie stanął twarzą w twarz z Tyrianem.

Ten tylko prychnął słysząc moje słowa. Idąc przez tłum śmiertelników, teraz już kompletnie zamroczonych alkoholem i widocznym ubytkiem krwi, pozwolił naszym ciałom ociężale zataczać się z boku na bok. Nikt nie zwrócił uwagi na dwóch pijanych mężczyzn zmierzających wspólnie do sypialni. Nawet tak absurdalnie przystojnych jak nasza dwójka. Był sprytny. Musiałem mu to oddać.

– Niczego o mnie nie wiesz – powiedział, gdy dotarliśmy do wysokich, kręconych schodów prowadzących do naszych prywatnych cel. Tylko tak mogłem to nazwać. Nie mieliśmy prawa z nich wychodzić. W ogóle stąd wychodzić - gwoli ścisłości.

– Ty także nie jesteś zbyt wylewny. Zbywasz wszystkie moje pytania.

– Nie muszę się przed tobą z niczego tłumaczyć.

– Jestem pod wrażeniem – oparłem się ciężko o potężną, marmurową poręcz. To miejsce łudząco przypominało mi Pałac Dożów. Aż kusiło mnie i by ten pełen przepychu koszmar zrównać z ziemią. Odgarnąłem włosy z oczu i skrzywiłem się nieznacznie czując jak bardzo jestem zmęczony. Mijająca nas na schodach kobieta posłała mi przeciągłe spojrzenie. Poprawiłem się na swoim miejscu i odpiąłem kolejny guzik, od i tak dość zawadiacko, rozpiętej koszuli. – Odciąłeś mnie już na wstępie.

– Nie potrafisz powstrzymać się od głupich komentarzy, prawda? – założył swoje umięśnione ramiona na piersi, a jego czarna marynarka niemalże pękła w szwach. Zawsze muśnięta złotem skóra, złote oczy i piękne pofalowane włosy wyraźnie odznaczały się na tle czerni jego ubrań. Wywróciłem oczami. Aleccio był tak idealny, że wydawało się to wręcz niesmaczne.

– Nie. Powstrzymywanie błyskotliwych uwag sprawia mi niemalże fizyczny ból.

Podtrzymywałem się ciężko poręczy, zdając sobie sprawę z tego, że gdybym choć odrobinę poluzował swój uścisk, jak nic spadłbym plecami w przepaść. Uśmiechałem się szeroko do Włocha, podczas gdy ten widocznie drżał ze złości. Gdybym mógł, schowałbym odruchowo dłonie do przednich kieszeni, dobrze skrojonych spodni.

– Powinieneś się pożywić – słysząc to z jego ust, utwierdziłem się w tym, jak źle musiałem wyglądać. Zmusiłem się do zachowania kamiennej twarzy, choć moje usta chciał wykrzywić lekki uśmiech samozadowolenia. Dokładnie o taką reakcję mi chodziło. Tylko na nią czekałem. – Jeśli nie możesz zrobić tego dla siebie, zrób to dla nas. Na tę chwilę jesteś kompletnie bezużyteczny. Co gorsze – podszedł do mnie i szarpnął do przodu widząc, że po raz kolejny osuwam się na ziemię. – Niebezpieczny. Opieka nad tobą to ostatnia rzecz, której w tej chwili potrzebujemy. Lada dzień dołączy do nas reszta i będzie spodziewała się twojego wsparcia.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz