Rozdział 8.

428 35 2
                                    

Pragnęli bym poczuł jak to jest stracić wszystko, na czym kiedykolwiek mi zależało. Zgasić brutalnie każdy drżący we mnie płomyk nadziei i uczucia, którymi kiedykolwiek darzyłem swoją rodzinę, przyjaciół, kochanków, nawet sam świat do stopnia, w którym otaczające mnie kolory zdawały się powoli stawać monochromatyczne. Przepełnione cieniami i ostrymi zarysami. Kantami i jeszcze większą zastraszającą ciemnością. Życzyli sobie bym żył w negatywie codzienności, którą wiodłem dotychczas.

Byłem głupcem sądząc, że na bezlitosnym pobiciu się skończy. Nawet jeśli samo znęcanie się fizyczne nade mną potrwało dwa dni, których każdą sekundą delektował się opętany przez Cesare Robert Sorel. Przyjmując każdy cios z nadludzką cierpliwością, na poważnie zastanawiałem się nad tym, za co tak naprawdę byłem karany. Nie byłem na tyle głupi, by sądzić, że chodziło tutaj tylko i wyłącznie o moją nieudaną ucieczkę. Czując jego zakrwawione dłonie na mojej twarzy i skórze nie żałowałem jednak niczego. Nie mogłem. Zrobiłem to przecież także dla niej. Widząc jego wykrzywioną furią twarz, wiedziałem, przeczuwałem, że wydarzyło się coś znaczącego i stałem się niechybnie buforem w tym całym napięciu i porażce. Byłem tego pewien gdy po raz kolejny w przeciągu godziny złamał mi nos. Nie oponowałem.

Dopiero gdy nadszedł ten, którego obawiali się wszyscy, dotarło do mnie, że nie chcieli mnie ukarać. Chcieli mnie złamać.

Patrząc się bezmyślnie w wysoki, kryształowy kieliszek wypełniony niemal po brzegi gęstą, nadal ciepłą krwią, nie potrafiłem skupić uwagi na niczym innym poza jej powolnym, gładkim przesuwaniu się po cieniutkich brzegach naczynia. Mój nadgarstek wykonywał leniwe, okrężne ruchy, podczas gdy ja rozsiadłem się wygodnie w wysokim, wyłożonym czerwonym suknem fotelu, kompletnie odcinając się od otaczającej mnie rzeczywistości. Kapryśnie odtrącałem od siebie natarczywe, chłodne dłonie, które raz po raz wyrywały się w moją stronę chcąc mnie dotknąć. Odgarniałem świeżo przystrzyżone włosy z czoła i posyłałem pełne znużenia spojrzenia w stronę siedzącego na końcu długiego, zastawionego absurdalną ilością jedzenia stołu, Cesare.

I on nie potrafił do końca oderwać ode mnie wzroku. Nadal mnie badał i czujnie obserwował. Czekał na mój wybuch. Subtelną zmianę w moim zachowaniu. Nie doczekawszy się ode mnie niczego ponad przytłaczającą falę wzgardy i znudzenia, wrócił spojrzeniem do swojej towarzyszki. Ubrana w satynową sukienkę, odsłaniająca spore kawałki nagiej skóry, wyglądała, jak szykowane na rzeź jagnię. Gdy pochyliła się w jego stronę, a jej jędrne, obfite piersi niemalże wysunęły się jej całkowicie z głębokiego dekoltu, westchnąłem głośno zniesmaczony.

Po chwili powróciłem do bezcelowego wgapiania się w swój nadal pełen kieliszek. Było to jedyną rzeczą, która bezmiernie ich wszystkich martwiła. Nie potrafiłem zmusić się do pożywiania, nawet, jeśli to właśnie głód krwi był naszym najbardziej żarliwym pragnieniem z nich wszystkich. Za każdym razem gdy miałem unieść kieliszek do ust, coś nieprzyjemnie przewracało mi się w brzuchu. Moje gardło ściągnięte głodem płonęło boleśnie, ale nauczyłem się to ignorować w ostatnich dniach. Mój nadgarstek po raz kolejny opadł na dół wraz z kieliszkiem. Kolejna nie udana próba. Nie wiedziałem w tym sensu. I tak miałem to chwilę potem zwrócić.

Minuty, spędzone na kontemplowaniu wyłożonego potrawami stołu, mijały. Para unosząca się z jedzenia ukrywała nas w pachnącej rozmarynem i miodem, parze powodując, że mimo chodem wykrzywiłem wargi w lekkim uśmiechu. Nawet stąd dostrzegałem pięknie złoconą, chrupiącą skórkę kurczaka, lśniący od masła groszek, zarumienione bochenki gorącego chleba i spływające octem balsamicznym warzywa. Gdybym był człowiekiem, ucztowałbym tak długo, aż przepełniony do granic możliwości nie opadłbym na wysoki fotel, kładąc dłoń na boleśnie ściśniętym brzuchu. Teraz było jednak inaczej.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz