Rozdział 7.

299 26 1
                                    

Trzask płomieni mieszał się w swojej usypiającej melodii wraz z ostrym szczękiem nożyczek tnących grube pasma, wypłowiałych od słońca, bursztynowych włosów. Ich miękkie opadanie na drewnianą, wysłużoną przez czas podłogę, wydawało się niemalże kołysanką. Przeczesywałam je swoimi placami, jak powtarzaną na uspokojenie mantrę. Tnąc. Roztrzepując ponownie na skórze głowy. Przeczesując raz jeszcze nie w pełni zadowolona z osiągniętego efektu. Tnąc raz jeszcze.

Zel nie oponował. Zrobił dokładnie to, o co go poprosiłam. Znalazł wysłużony drewniany stołek i zasiadł na nim zwrócony plecami do mnie, zrzucając z siebie szary, miękki sweter. Widziałam wyraźnie pod materiałem jego białej koszulki zarys jego ramion i łopatek. Po ich ostrości dostrzegłam, że schudł od naszego ostatniego spotkania. Zmarniał. I choć na ten widok poczułam bolesny skurcz w sercu, nie powiedziałam ani słowa pozwalając mu na kompletne zapomnienie, przyciągając go delikatnie do siebie tak, by mógł oprzeć się wygodnie o moje biodra i brzuch. Brunet w zamian wiernie oddawał się mojemu dotykowi, nie wypowiadając ani słowa. Jego włosy stawały się coraz krótsze z każdą mijającą sekundą. Kierowany moim dotykiem odchylał głowę do tyłu i na boki, zamykając zmęczone oczy. Najwidoczniej tego potrzebował. Opiekuńczego dotyku, nawet jeśli nie należał on do siostry, której pragnął.

Nie ukrywałam, że nie myślałam zbyt wiele na temat jego stanu i położenia. Nie wiedziałam, czy i on był ścigany, bądź co musiał oddać lub co stracić, by znaleźć się z nami w tej małej drewnianej chatce. Jeszcze zanim mnie przemieniono byłam w stałym kontakcie z Lea. Wiedziałam, że byli ze sobą szczęśliwi na odległym od domu kontynencie. Żyła swoim snem, które realizowała wraz z nim, a teraz nie wiedziałam nawet czy nadal żyje i wiedza ta mnie przerażała.

– Musimy spotkać się z Josephem – głos Blaise'a, niczym ostre cięcie noża, przerwało panującą wokół nas relaksującą ciszę. Moje dłonie zmarły na włosach Zela, co ten natychmiast dostrzegł. Odchylając głowę mocniej do tyłu, przyglądał mi się z uwagą od dołu. – Chcemy byś nas do niego zaprowadził.

– Czy mogę spytać dlaczego? – spytał ostrożnie blondyn i tym razem pozwoliłam, by nasze spojrzenie się ze sobą spotkało. – Nawet gdybym wiedział - a tak nie jest - nie sądzę, żeby...

– Jest stwórcą Pierra – wwiercałam się wzrokiem w jego błękitne oczy, bardzo uważnie dobierając słowa. – Może odegrać kluczową rolę w jego ocaleniu.

Zel zagryzł pełne wargi, po czym wyprostował się na krześle patrząc tępo w dal.

– Joseph będzie ostatnią osobą, która nam pomoże. Przynajmniej nie za darmo. Zawsze trzymał go jako swoją ostateczną kartę przetargową. Teraz, kiedy Cesare ma go w swoich rękach, nie widzę powodu, dla którego mielibyście go szukać i prosić o przysługę. Nic na tym nie zyska. Nawet mnie – wskazał na siebie teatralnie – nie lubi na tyle, żeby oddać nam jakąkolwiek przysługę.

– Twój urok osobisty rzeczywiście może okazać się niewystarczający – powiedziałam zgryźliwie, odruchowo mocniej chwytając go za włosy, które zaczęłam coraz szybciej ciąć. Równie szybko, co nadchodzące falą słowa. – dzięki Bogu, że jako zapłatę zaproponujemy naszą dwójkę.

– Wow. Sarkazm. Bardzo eleganckie – posłałam Blaise'owi nienawistne spojrzenie. Od razu się przymknął.

– Chyba oszalałaś – Zel natychmiast odwrócił się za swoje plecy i spojrzał na mnie wstrząśnięty. Blaise spokojnie leżał na swoim miejscu, czyszcząc paznokcie jednym ze starych noży porozrzucanych w każdym kącie pomieszczenia. Nawet nie drgnął słysząc moje słowa.

Już parę godzin temu to przedyskutowaliśmy. Zaufaliśmy radzie Morty, zwłaszcza, że sami nie mieliśmy pojęcia od czego zacząć nasze poszukiwania. Nie chcieliśmy jechać do Paryża bez planu, ładując się bezsensownie wprost w łapska klanu co i tak było nieuniknione. Musieliśmy mieć choć mało wyraźny plan B, w którym nie kończyliśmy przed naszym prześladowcą na srebrnej tacy. Przynajmniej nie od razu.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz