Rozdział 11.

606 56 15
                                    

Blaise spoglądał na mnie jakbym właśnie oznajmiła mu, że nie tylko decyduję się na zostanie kochanką Cesare, ale także godzę się na to, by do końca swojego żywota nosić jedynie biały trencz. Blaise naprawdę nie znosił trenczu i miał sztywne poglądy dotyczące opłat za pralnie chemiczne. Gdy po raz kolejny pragnął otworzyć usta, by spytać czego do cholery był świadkiem, uciszyłam go wysoko uniesioną brwią i znacząco wskazałam głową na stojącego u naszego boku wampira. Jego wzrok świdrował mnie z góry na dół w oczekiwaniu na jakiekolwiek wyjaśnienie, którego nie byłam w stanie mu wtedy udzielić. Staliśmy we trójkę przed gabinetem Josepha nie mając pojęcia, co planuje Arryn. Nie do końca byłam świadoma tego, na co godzę się podążając za nim pod te drzwi ale wiedziałam, że nie wróży to niczego dobrego zwłaszcza, że Zel do nas nie dołączył. Chyba właśnie ten fakt najbardziej mnie w tym wszystkim niepokoił.

Arryn mógł przecież opuścić to miejsce kiedy tylko zechciał. Tylko szaleniec trzymałby go w apartamencie na siłę. Wystarczyło jedno szybkie spojrzenie w stronę szatyna, aby utwierdzić się w tym przekonaniu. Wiedźmy omijały go szerokim łukiem, czemu kompletnie się nie dziwiłam. Posiadający moc wręcz anty-magiczną był chodzącym zaprzeczeniem ich jestestwa.

– Wejdziesz do środka i zrobisz burdę – wampir powiedział prosto i w iście szarmanckim geście wskazał na ciężkie, drewniane drzwi.

– Nie mam nic przeciwko dramatycznym wejściom – zaczęłam uprzejmie, widząc zszokowaną minę Blaise'a. Nagle zachciało mi się śmiać. Ale tylko trochę. – ale czy mógłbyś zdradzić mi cel tego...

– Nie.

– Nie sądzisz, że warto chociaż żebym wiedziała czego mam tam szukać?

– Nie – powtórzył irytująco spokojnym tonem. – Sama masz na to wpaść.

Odchrząknęłam głośno i wyprostowałam plecy. Spojrzenie wampira było pełne okrutnych obietnic. Miał mnie w garści i choćby z najczystszego znudzenia, mógł zacząć rozpowiadać na prawo i lewo czym jestem, i co kiedyś nosiłam w sobie. Wiedza była doprawdy najlepszym z orędzi. Strach był zaraz potem. Krzyżując swoje ścieżki z tym prastarym stworzeniem popełniłam ogromny błąd. Czułam, że było to dopiero przedsmakiem jego wielu, niekończących się szantaży, wymuszeń i okrucieństwa. Nie znając jego powódek mogłam tylko mieć nadzieję, że jakimś cudem wszyscy to przeżyjemy.

Blaise stanął z cichym szelestem u mojego boku. Jego jak zwykle nienagannie wyprasowane, jasne ubrania musnęły moje ramię gdy, niby to przypadkiem, przestąpił o krok przede mnie, docinając mnie tym samym od przerażającej istoty, która nadal wpatrywała się we mnie tymi swoimi srebrnymi oczami. Arryn zmierzył go krytycznym spojrzeniem. W miękkim świetle korytarza dostrzegłam nikły błysk metalu na jego szyi.

Założył na siebie medalik, który mu podarowałam. Nie wiedziałam, jak miałam zrozumieć tamten gest. Sądziłam, iż nie będzie w stanie nawet na niego spojrzeć z powodu ciężaru wspomnieć i poczucia winy, który symbolizował. Śmierć Cecily wstrząsnęła nawet mną, a ja jedynie miałam okazję poznać ją dopiero po jej śmierci. Zastanawiałam się, czy srebrny łańcuszek nie był dla niego czymś wręcz odwrotnym. Przypomnieniem o straconej miłości i tym, co ona ze sobą niosła. Nie miałam pojęcia. Widząc mój wzrok wycelowany w jego gardło, spojrzał na mnie chłodniej niż wcześniej - o ile w ogóle było to możliwe - po czym wyciągnął dłoń w stronę Blaise'a.

– Ty pójdziesz ze mną.

– Niby dlaczego miałbym to zrobić? – mój przyjaciel zdobył się na ostateczny akt heroizmu i założył ramiona w obronnym geście na szeroką pierś. Spojrzałam ponad jego ramieniem na wampira. W ciszy mierzyli się wzrokiem.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz