Rozdział 14.

576 43 34
                                    

– Brać ją! – cichy rozkaz poniósł się po ulicy, na którą zostałam wyciągnięta siłą, po zdającej się nie mieć końca, samotnej tułaczce po przypominających labirynt kanałach.

Blaise z Zelem nawet nie próbowali udawać, że obchodzi ich jakim cudem odnajdę drogę z powrotem na powierzchnię i czym będę żywiła się po drodze. A musiałam się przecież pożywić. Na samo wspomnienie tych drżących, gorących, wyrywających się z mojego uścisku gryzoni, robiło mi się niedobrze. Myślałam na początku, że sama kąpiel w kanałach będzie wystarczająco poniżająca. Nie zaskoczył mnie fakt, że po raz kolejny boleśnie się pomyliłam.

Z każdej strony otoczył mnie tuzin rąk próbujących desperacko przytrzymać mnie na miejscu. Przeklinając na wierne sługi Josepha Marcelieu, potoczyłam wściekłym wzrokiem po zatopionym w mroku zaułku.

Zaledwie o kilka kroków ode mnie, ten sam los spotkał Blaise'a i Zela, choć oni zdawali się poddawać temu, co przynosił im los. Nie walczyli. Nie postanowili się nawet odezwać gdy boleśnie związano ich ręce za plecami i pchnięto na ścianę opuszczonego budynku, przy którym wyszliśmy na powierzchnię. Porozrzucane na ziemi śmieci i pozabijane drewnem okiennice podpowiadały mi jedynie, że znaleźliśmy się w wyjątkowo nieprzyjaznej dzielnicy Paryża. Odległe dźwięki ulicy zdawały się tak oderwane od tego, czego przed chwilą byliśmy świadkiem. Mijający nas o zaledwie dwie przecznice śmiertelnicy nie zdawali sobie sprawy z tego jakie potwory kryje mrok. Kiedyś byłam jednym z nich. Kiedyś czułam się bezpieczna i szczęśliwa w swojej niewiedzy. Tamte czasy zdawały się być wieki temu.

Gdy ponownie szarpnięto moimi ramionami do tyłu, a mnie rzucono brutalnie na ścianę, wydałam z siebie mimowolnie jęk bólu. Czułam moc chcącą wyrwać się z mojego ciała i opleść swoimi bezlitosnymi ramionami moich oprawców. Nie pozwoliłam jej jednak na to. Zdusiłam ją w zarodku. Wepchnęłam z powrotem do mroku, z której wypełzła. Joseph nie mógł wyczuć nawet jej iskry.

Z twarzą przyciśniętą do szorstkiego muru obserwowałam jak stwórca Pierra krąży pomiędzy Arrynem, a jedną z wiedźm, pośpiesznie wyrzucając z siebie całą litanię rozkazów. Towarzyszące nam wampiry i wiedźmy były kolejnym wiernie oddanym Cesare zgrupowaniem. Trzymające mnie osiłki kompletnie ignorowały kierowane w ich stronę słowa. Zdawali się nie widzieć niczego poza swoim przywódcą. Chwilę potem i moje ręce zostały boleśnie związane za moimi plecami, a ja zostałam rzucona bezceremonialnie na bruk.

– To było zbędne – wystękałam, z trudem zmuszając się do klęczenia. Dwójka wampirów jedynie przyglądała mi się z błyskiem satysfakcji w ciemnych oczach. Wyglądali na niewiele starszych ode mnie ale wiedziałam, że mogli liczyć sobie równie dobrze dziesiątki jak nie setki lat. Byli do siebie także niezwykle podobni. Te same brązowe włosy, te same wydatne usta i zakrzywione nosy. Z ich wyzierających agresją twarzy mogłam wyczytać tylko jedno. Lubili swoją pracę i cokolwiek dostawali za nią w zamian, było to jedynie wisienką na ich pełnych brutalności torcie.

– Możliwe – odezwał się wampir tuż przy moim boku i pochwycił moje włosy w wielką pięść. – Ależ ile mi to sprawiło przyjemności. Zwłaszcza po usłyszeniu tych wszystkich parszywych słów jakie opuściły twoją śliczną buźkę. Możemy wykorzystać ją do zupełnie innych rzeczy.

– Nie bądź obrzydliwy... – nie dano mi szansy dokończyć zdania, gdyż drugi wampir wymierzył mi jeden celny cios w brzuch. Skutecznie uciszyło mnie to na dłuższą chwilę. Chowając twarz niemalże w kolanach, drżąc z wściekłości zagryzałam wargi na tyle mocno by poczuć smak własnej krwi w ustach. Smród kanałów przyprawiał mnie o mdłości. Pokrywające mnie nieczystości były odrażające. Ta cała sytuacja była odrażająca.

– Nie poobijajcie jej zbyt mocno. Musi jakoś prezentować się dzisiejszego wieczora.

Głos Josepha docierał do mnie falami, gdy dławiłam się własnymi wnętrznościami, czując jak po moich policzkach potoczyły się zdradliwe łzy.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz