Rozdział 10.

557 53 30
                                    

Joseph Marcelieu musiał brać mnie za skończoną idiotkę sądząc, że dam się nabrać na tak kiepską farsę. Zazgrzytałam ponownie zębami, zmuszając się do wyjątkowo sztucznego uśmiechu.

W mojej dłoni znalazł się kolejny kieliszek pełen jeszcze gorącej krwi. Zdusiłam w sobie fale mdłości rosnących w moim gardle i po raz kolejny pozwoliłam, by mój wzrok leniwie przesunął się po wyśmienicie urządzonej bibliotece, w której w tej chwili się wylegiwaliśmy.

Zel ubrany we wręcz niesmacznie drogie ubrania siedział wygodnie rozparty na szerokim parapecie, za którego oknami rozpościerał się zapierający dech w piersi widok na przedmieścia Paryża. Wiedziałam, że wystarczyło postawienie jednego kroku w lewo, by móc w oddali dostrzec cieniutką iglicę wieży Eiffla. Byliśmy tak blisko i za razem tak daleko od swojego celu. Byłam tego pewna gdy po raz kolejny poczułam na sobie ciężkie spojrzenie szarych oczu ukrytych pod burzą ciemnych blond włosów. Blaise siedzący wygodnie na puszystym dywanie u moich stóp, przesunął się po raz kolejny niedostrzegalnie w moją stronę. Robił tak do ponad trzech dni. Stawał na drodze pomiędzy mną, a obcym nam wampirem. Odruchowo chciał być moją tarczą, jakby doskonale wiedział, jak ogromne grozi mi niebezpieczeństwo.

Po raz kolejny zazgrzytałam zębami. Byliśmy tak blisko Pierra i jego ocalenia i za raz tak od tego odlegli.

Nie miałam niestety żadnych złudzeń. Nawet tych najmniejszych. Siedzący w rogu pokoju wampir był jeszcze bardziej przerażającą bronią do zabijania ode mnie. Z wyglądu nie wyróżniający się niczym od wchodzących w dorosłość młodzieńców, wzbudzał w nas narastający, paraliżujący niepokój. Grube pasma włosów raz po raz wpadały mu do oczu gdy nieudanie próbował czytać podetkniętą mu przez Josepha księgę. Nawet ze swojego wygodnego siedzenia widziałam, że jego wzrok nie przesunął się choćby po linijce tekstu od ponad godziny. Jego szczupłe dłonie raz po raz zaciskały się boleśnie na skórzanej okładce książki grożąc jej rozerwaniem, gdy spoglądał pochmurnie w naszym kierunku. Nie rozumiałam jego niechęci. Jego potęga i starość nie mogły być jedynym wytłumaczeniem.

Rozumiałam za to nasz strach. Dzielił z nami pomieszczenie jeden z trzech najpotężniejszych wampirów w historii, nawet jeśli wyglądał na dorastającego dopiero podlotka o zapędach destrukcyjnych. Idealnie gładkie policzki nigdy nie naznaczone zarostem i miękkość rys upodobniała go do aniołów Botticiellego. Smukła, elegancka sylwetka nigdy nie miała szansy osiągnięcia pełnej dojrzałości i upodobnić go do otaczających mnie mężczyzn. Jego ostre krawędzie ramion i gładkość linii szczęki wydawały mi się piękne. Zastanawiało mnie czy w jego oczach nie było wręcz przeciwnie.

Nie mogąc znieść panującego w pomieszczeniu napięcia powstałam powoli ze swojego miejsca, przerzucając stopy zgrabnie przez wysokie oparcie fotela. Ja także nie mogłam skupić się na podtykanej mi przez naszego gospodarza lekturze ani nawet krwi, którą poił nas do granic możliwości.

Przypominało to tuczenie świniaka na rzeź i tak też się czułam. Wiem, że pragnął byśmy w pełni odzyskali nadszarpnięte przez ostatnie wydarzenia siły i choć chwilę odpoczęli.

Przecież nas potrzebował. Byliśmy jego kartą przetargową, którą tak chętnie odebrał z rąk Zela. Dokładnie tak jak się tego spodziewaliśmy. Nie spodziewałam się, że tak łatwo nam pójdzie. Po raz kolejny moce Zela Marcelieu okazały się dla nas absolutnie zbawienne. Okazało się, że Joseph dokładnie tak jak i pół świata cieni, miał za zadanie nas odnaleźć, a myśli pojawili się na jego progu z sercami na dłoni ku jego absolutnemu zachwytowi. Pragnął ocalić Pierra, jak nam wylewnie wyznał, w co kompletnie nie wierzyłam.

Zel nie musiał silić się na kłamstwa i gierki, by przekonać go do naszego planu. Joseph miał gdzieś los naszej trójki. Liczył się dla niego tylko jego jedyny syn. Moglibyśmy równie dobrze spłonąć w jego imieniu i kompletnie by go to nie obeszło. Choć ta jedna rzecz mi się w nim podobała. Jego oddanie względem Pierra. Czy było prawdziwe i szczere miało się dopiero okazać. Tak długo jak Joseph obiecywał ocalenie mojego ukochanego, było mi kompletnie i niezaprzeczalnie obojętne czy przeżyję. To, że zaraz po tym jak mieliśmy przekroczyć próg piekła samego wampirzego szatana, do którego miał nas zabrać, mieliśmy zamiar zrównać wszystko wokół z ziemią, było zupełnie inną kwestią.

Bella Clairiere and City of Ashes (IV)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz