rozdział 25

1.5K 161 247
                                    

podaruj tym których kochasz skrzydła aby mogli latać; korzenie aby wracali i powody aby zostali




To śmieszne, prawda? Tak dogłębnie wierzyć w czyjś prymat, tak gruntownie, a jednocześnie nieświadomie uniżać samego siebie po to tylko, by przekonać się ostatecznie, że ty i on, te dwie osoby, niczym nie różnią się od siebie. Że tak samo cierpią, tak samo czują, i tak samo myślą. Że inna jest jedynie esencja ich schematów, choć same schematy są takie same. I choć, on nie różnił się tak bardzo od ciebie, ty możesz się różnić od niego tą jedną rzeczą. Tym, jak widzisz błędy jego i swoje.

Nie czułem, aby odejście Harry'ego było nad wyraz okrutne. Sam to niejako zaproponował, ja jedynie wyraziłem swoje najszczersze pragnienie nieoglądania jego twarzy tak, by bolało mniej... Harry się zgodził i nikt inny też nie miał do mnie o to pretensji. Jedynym, co rzeczywiście okrutne było to, czego nikt inny oprócz mnie nie wiedział. Tego jak całkowicie zatraciłem wszelkie zaufanie, wszelki nawet szacunek do Harry'ego; tego jak okropnie boleśnie się na nim zawiodłem i jak bardzo nie umiałem poradzić sobie z tym uczuciem.

Może, podczas pobytu w dżungli, nie udało mi się jeszcze dokonać takiego występku jak ten Harry'ego - jednak w przeszłości? Moje życie było ich pełne. Teraz po prostu wydawało się nawet nie być żadnej ku temu okazji. I może właśnie przez ten iluzyjny brak okazji do popełnienia przestępstwa w dżungli, jego obecność u osoby tak cudownej, wydawała się końcem świata. A przecież niesłusznie, prawda? Może Harry nie poznał jeszcze największych z moich wybryków, jednak poznał miliony tych małych. I może właśnie te miliony niemal nieznaczących występków były tymi, na które powinienem sam zwracać uwagę? A nie ten jeden, tak ogromny, ale równie dobrze mogący być najzwyklejszym błędem.

Ku mojej wcześniejszej boleści, a późniejszej uldze, Harry nie opuścił domku, aż do kolejnego poranka. Powodem był Malcolm, którego rana zaczęła ropieć i potrzebowała specjalnej interwencji umiejętności Harry'ego, choć towarzyszyło jej drżenie rąk oraz łzy. (Podobno wciąż z powodu naszej rozmowy, jednak dowiedziałem się o tym dopiero później).

Tej nocy Harry spał w hamaku. Też chciałem to zrobić, jednak uznałem, że mój hamak jest zbyt blisko tego jego i skończyłoby się to niekończącym płaczem, dlatego pozostałem w domku. Bogu dzięki, o zmierzchu przyszła do mnie Amy.

- Mogę dziś tu spać? – zapytała cicho, na co bez chwili zastanowienia się zgodziłem. Nie wiedziałem, dlaczego akurat Amy chciała do mnie dołączyć, jednak nie przeszkadzało mi to. Jeśli obok był ktokolwiek z ich czwórki (oprócz Harry'ego tej konkretnej nocy), czułem się bezpiecznie. Nie czułem, aby cokolwiek było dziwne z nimi obok. 

Leżeliśmy w ciszy i właściwie to nie sądziłem, że Amy ma zamiar nawiązać ze mną jakąkolwiek rozmowę, dlatego kiedy już odpływałem do swoich marzeń sennych, które – jak już zdążyliście się przekonać – nie zawsze były jednak takie wymarzone, usłyszałem jej niewyraźny głos.

- Louis? – Odpowiedziałem jej cichym „hmm?" mając nadzieję, że nie jest to coś poważnego, ponieważ potrzeba snu oraz ucieczki od przeżytych dziś emocji była niezwykle silna. - Nie wiem, czy to coś zmieni, ale jest jedna rzecz, o której powinieneś wiedzieć zanim Harry jutro odejdzie.

Te słowa nieco nasiliły moją uwagę, dlatego obróciłem się w jej stronę, mimowolnie marszcząc brwi.

- Naprawdę? Jaka? – Zajęło jej krótką chwilę nim odpowiedziała. Może rozważała, czy to ona powinna być osobą, która mi to powie; albo to, czy w ogóle jest sens mówić o tym komuś, kto przeżył zawód większy, niż jakikolwiek spłachetek informacji jest mu w stanie wynagrodzić; albo to, czy jest to wiadomość na tyle istotna, że w ogóle jakkolwiek na mnie wpłynie, czy też przeleci koło mojego ucha, niczym mucha, która nie ma ambicji ku temu, by jakkolwiek zmienić moje życie.

Amazonia | larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz