6. Aurora

6.1K 716 209
                                    

– Przyleciałem, żeby zabrać cię na lunch – oznajmia Lex, kiedy po słowach Bruce'a w gabinecie chwilowo zapada cisza.

Marszczę brwi i zeskakuję z biurka, zostawiając na nim tablet. Nie wiem, co kombinuje Lex, ale na pewno nie chodzi tylko o lunch. Ktoś mu doniósł, że siedzę za zamkniętymi drzwiami gabinetu z Bruce'em Blackwoodem, w dodatku ze spuszczonymi roletami? Całkiem możliwe.

– Myślałem, że żeby przynieść nam lunch – wtrąca Bruce, a ja znowu mam ochotę go walnąć. Ten tekst naprawdę nie robi się śmieszniejszy, gdy powtarza go któryś raz. – No wiesz, skoro twoja korporacja działa w branży spożywczej.

Lex posyła Bruce'owi nieżyczliwe spojrzenie, po czym wraca do mnie.

– Mogę cię na chwilę prosić, kochanie?

Kiwam głową, kątem oka dostrzegając, jak Bruce krzywi się z rozbawieniem. Kiedy wychodzimy na korytarz, Lex chwyta mnie za ramię, a ja zwalczam odruch, żeby mu się wyrwać.

– Dlaczego siedzisz z tym typem za zasłoniętymi roletami? – pyta Lex, a ja wzruszam ramionami. Chociaż nie mam ochoty mu się tłumaczyć, postanawiam powiedzieć cokolwiek.

– Ojciec oddelegował mnie do pomocy – wyjaśniam, wyszarpując mu ramię, żeby założyć ręce na piersi. Lex puszcza mnie niechętnie i wkłada ręce do kieszeni garniturowych spodni. – Bruce widocznie woli nie siedzieć na widoku, nie wiem. O co ci chodzi? Ktoś ci o tym doniósł i dlatego tu przyleciałeś?

Najlepszą obroną jest atak. Przekonałam się o tym już wielokrotnie.

– W ogóle nie o to chodzi – prycha Lex, wyraźnie zirytowany. – Przyleciałem, bo chciałem cię zabrać na lunch. Skoro jesteśmy zaręczeni, powinniśmy się pokazywać razem, nie uważasz? A przywitały mnie rozbawione szepty, bo moja narzeczona siedzi z innym facetem w jego gabinecie. Chyba sama rozumiesz, dlaczego się zdenerwowałem.

Podnoszę brew.

– Nie, absolutnie nie rozumiem – protestuję. – Wszyscy wiedzą, że tu pracuję i że Bruce jest nowym zastępcą mojego ojca. Nie mogę nie zaglądać nikomu do gabinetu. Twoja zazdrość jest idiotyczna i kompletnie nieuzasadniona.

– Nie jestem zazdrosny – cedzi przez zęby, przybliżając się do mnie o krok. Coś w jego oczach nie podoba mi się na tyle, że o tyle samo się cofam, lądując praktycznie na ścianie przeciwległej do wejścia do gabinetu Bruce'a. – Po prostu nie lubię, jak robi się ze mnie idiotę. I jak ktoś zabiera coś, co należy do mnie.

Chyba powinnam mu wybić z głowy te myśli o należeniu do kogokolwiek. Zanim jednak zdążę cokolwiek na ten temat powiedzieć, Lex zerka w dół i dodaje niezadowolonym tonem głosu:

– Gdzie masz pierścionek?

Mrugam ze zdziwienia.

– Co takiego?

– Pierścionek. Zaręczynowy. Ode mnie – cedzi słowa, jakbym potrzebowała przerw, żeby go zrozumieć. – Gdzie go masz? Dlaczego go nie nosisz? Jest na nim wygrawerowane logo Wilson Company, ma stanowić przypomnienie, z kim wiążesz swój los. Co z nim zrobiłaś, Auroro?

Na litość boską, o co mu chodzi? Za chwilę ten głupi pierścionek urośnie do rangi problemu międzynarodowego!

– Nic z nim nie zrobiłam – odpowiadam z irytacją. – Zostawiłam go w domu. Ma bardzo duży kamień i boję się, że go zgubię albo ktoś mi go ukradnie. Na pewno kosztował majątek.

Mina Lexa łagodnieje, kiedy mężczyzna chwyta mnie za rękę i podnosi ją do swoich ust. Po kręgosłupie przebiega mi dreszcz, gdy całuje delikatnie moje kłykcie. Mam ochotę znowu się odsunąć, ale tkwię w miejscu, bo tego właśnie się ode mnie oczekuje. Nie chcę zrażać do siebie Lexa. Owszem, momentami mnie irytuje, ale nadal jest najlepszą opcją, by dostać to, czego chcę.

Lęk wysokości | Niekorporacyjni #1 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz