3

466 48 66
                                    



Kochani, mam do Was pytanie za sto punktów. Czy wolicie rozdziały tak jak teraz w nieokreślonym czasie, krótkie ale często, czy na przykład lepiej by było dłuższy raz na tydzień?

Czekam na waszą opinię i na pewno ją uwzględnię.

Pozdrawiam i zapraszam do czytania



W pogrążonym w mroku pomieszczeniu siedział mężczyzna. W dłoni ściskał butelkę z alkoholem. Nie zawracał sobie głowy tak trywialnymi rzeczami, jak używanie szklanki. Spojrzał na zegarek. Osoba, na którą czekał, spóźniała się już pół godziny. Nie wróżyło to niczego dobrego. Chociaż nie martwił się zbytnio, on potrafił sobie radzić z przeciwnościami losu.

Po raz kolejny przysunął szyjkę butelki do ust. Gorzki płyn z palącą przyjemnością spłynął mu do gardła. Przywitał znajome ciepło z nieskrywaną satysfakcją. Od dawna alkohol dawał mu ukojenie, chwilowe, ale zawsze coś. Wysunął język i zebrał z warg niepokorny płyn, który je zrosił. Szczytem marnotrawstwa byłoby uronienie choćby kropli. Zapasy kończyły się w zastraszającym tempie. Zwłaszcza te wysokoprocentowe, a on już od dawna nie miał ochoty, by ruszać na poszukiwania. Nie chciał tracić czasu na bezsensowne zjeżdżanie całego stanu. Aktualnie znalezienie butelki alkoholu, było niczym odnalezienie Świętego Graala - niemal niemożliwe.

Usłyszał kroki na schodach, podniósł głowę i kilkukrotnie zamrugał, by zogniskować wzrok. Chyba się już starzał, skoro ledwo pół butelki, było w stanie tak go zmroczyć. Cierpliwie odczekał, aż oczekiwany gość pojawi się tuż przed nim. Nie chciało mu się wstawać z miejsca. Choć może nakazywałaby to grzeczność, a już na pewno szacunek do starszego od niego mężczyzny, ale szczerze mówiąc od dawna miał w dupie wszelkie niuanse. Potrzebował informacji i tylko to było w tej chwili dla niego najważniejsze.

Stanął tuż przed nim, w jego oczach czaiło się współczucie. Miał ochotę go za to zabić albo chociaż stłuc na kwaśne jabłko, w sumie nie pogardziłby żadną z tych opcji. Nie potrzebował litości tylko działania. A siedzenie w miejscu wzmagało tylko jego agresję.

- Masz coś? - zapytał, kiedy milczenie przybysza się przedłużało. Nie wiedział, czy robi to celowo, czy zastanawia się, co może mu przekazać. Był poirytowany, ale nie chciał tego zbyt dobitnie ukazywać.

- Całkiem sporo - odezwał się po chwili. Nowa nadzieja zalała serce gospodarza. Usiadł prosto na krześle, na którym do tej pory niemalże leżał. Chciał jak najszybciej poznać to, co udało mu się dowiedzieć.

Spojrzał na niego wyczekująco.

- Przeżył atak na azyl. Mieszkał w rezydencji Fella przez jakieś dwa miesiące. Posiadłość spłonęła, a po nim ślad zaginął, a przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Myślę, że Ligtwood żyje...

- Kto za tym stoi? - dopytywał, coraz bardziej poruszony.

- Mój nowy "przyjaciel" - odpowiedział z kpiną w głosie.

- Jak bardzo jest groźny? Dasz sobie z nim radę? - jego początkowy entuzjazm odrobinę oklapł, jednak myśl, że chłopak może nadal żyć, dawała mu nadzieję. Wierzył też, że mężczyzna przed nim ma doświadczenie, w nazwijmy to "trudnych, krwawych porachunkach".

- A czy świnie latają? - zapytał patrząc na niego z rozbawieniem - Myśli, że jest niezniszczalny, z przyjemnością pozbawię go złudzeń, a potem przyprowadzę ci tutaj tego twojego chłoptasia. Niech cię o to głowa nie boli - oznajmił z taką lekkością w głosie jakby rozprawiał o pogodzie, a nie unieszkodliwieniu najbardziej niepoczytalnego człowieka, jaki chodził aktualnie po ziemi.

Zgliszcza (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz