79.

286 25 28
                                    


Dean wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Przepełniało go szczęście, a usta nieustannie wyginały w uśmiechu.

Jechał w busie, w którym prawej stronie miał swojego ukochanego, a po lewej brata, który nie wydawał się specjalnie zdziwiony tym, że dłonie obu mężczyzn, od kiedy wsiedli do pojazdu, są cały czas splecione.

Cóż o ich wzajemnym uczuciu wiedział od dawna, chociaż nigdy się do tego nie przyznał. Cieszył się, że w końcu udało im się znaleźć do siebie drogę. Tym bardziej odczuwał radość, że może zapewnić im bezpieczeństwo. Zabierał ich do miejsca, które im to mogło zagwarantować.

Wiedział, że Dean miał do niego żal, że zniknął bez wieści w dodatku na tak długo, ale nie mógł pozwolić sobie na to, by narazić go na niebezpieczeństwo, gdyby okazało się, że bezpieczna przystań, o której dowiedział się dzięki radiu, okazała się kolejną mrzonką. Musiał sprawdzić naocznie, czy to miejsce naprawdę istnieje. Upewnić się, że rzeczywiście jest w nim tak, jak mu mówiono. Do tego niestety potrzebował czasu.

Może i lepiej, że tak się stało. Dzięki jego przedłużającej się nieobecności Castiel zdołał pojawić się w bunkrze.

Zadziwiła go jego historia, a przynajmniej ta część, którą zdążył poznać z dość okrojonej wersji, jaką przedstawił mu Dean. Cas jakoś specjalnie nie rwał się do zwierzeń. Wyglądał na przestraszonego i przybitego.

Kiedy dowiedział się, co było tego powodem i jego dopadła chandra. Nie przypuszczał, że losy Castiela i Aleca się przecięły. Nie miał pojęcia, jak bardzo na siebie wpłynęli, dzięki ich niespodziewanemu spotkaniu u Valentina. Mógł się jedynie cieszyć, że wtedy udało im się wyjść z tego cało. Teraz z nieukrywanym żalem słuchał o tym, co spotkało chłopaka, który od dawna miał stałe miejsce w jego sercu. Traktował go jak rodzinę, Tak niewiele brakowało, by i jemu zapewnić bezpieczny dach nad głową.

Mimo tego, że odczuwał z tego powodu ból, starał się o tym nie myśleć. Wbrew temu co Dean zawsze o nim sądził, to on był tym mniej wrażliwym z braci. To on nigdy nie tracił zimnej krwi i to on łatwiej godził się z porażką.

Starszy Winchester uważał, że to jego trzeba chronić. Zbyt mocno wszedł w rolę starszego brata i pomimo upływu lat nadal próbował strzec Sama, choć było to zbyteczne. Mężczyzna doskonale potrafił sobie radzić z wszystkimi przeciwnościami losu, które stawiało przed nim życie.

Z obawy, że Dean podąży za nim w nieznane, nie zdradził mu celu swojej podróży. Nie napomknął słowem o misji, na jaką się udał. Po nawiązaniu kontaktu radiowego umówił się z przedstawicielami sporej grupy, która podobno od dwóch lat wiodła ustatkowane życie na wyspach Oceanu Spokojnego.

Hawaje brzmiało to niedorzecznie. Niejednokrotnie w dawnych czasach marzył, by udać się tam na urlop, wypocząć. Nie sądził, że ten archipelag okaże się zbawieniem dla ocalałej z pogromu zombie ludzkości.

To tam osiedli uciekinierzy ze stałego lądu. To dzięki wciąż niesprecyzowanej awersji do wody krwiożerczych potworów to tam mogli spokojnie żyć i tworzyć na nowo szczątkową cywilizację. Tubylcy jako jedyni na całym świecie oparli się zarazie. Jak to się stało, mogli tylko snuć domysły. Być może powodem było to, że nie mieli kontaktu z nikim zarażonym, gdyż gdy wybuchła plaga zombie pilnie strzegli swoich granic i nikogo nie wpuszczali na nieskażone ziemie.

Dopiero później, gdy okazało się, że ludzkość została brutalnie przetrzebiona, przyjmowali wszystkich uchodźców, którym udało się do nich dotrzeć. W tej chwili stanowili pokaźną społeczność, a większość wysp była przeludniona. Nie przeszkadzało to jednak w tym, by wciąż przyjmować nowych ocalałych.

Zgliszcza (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz