69.

304 32 32
                                    

Dean był zdruzgotany informacjami, które otrzymał od Castiela. Od zawsze traktował bunkier jak oazę. To tutaj czuł się bezpiecznie i traktował to miejsce jak dom. To tutaj od wieków mieszkał z bratem, to tutaj sprowadził Jimmy'ego i Clarie po śmierci Amelii. Nic co działo się na zewnątrz, nie było w stanie wniknąć między solidne mury budowli. Plaga zombie panosząca się od trzech lat po świecie nie stanowiła zagrożenia, jeśli tylko znajdowali się wewnątrz. A tymczasem wszystko wskazywało na to, że bunkier zostanie zniszczony od środka.

Nie było możliwości, by namierzyć osoby, które podobnie jak Anna faszerowały się jadem zombie. Nie mogli przewidzieć, kiedy się przemienią i skończą jak ona. Nie mogli też zamknąć wszystkich pod kluczem, by nie siać paniki i nie dopuścić do rebelii. Sytuacja wydawała się patowa.

Wciąż zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, kiedy przygarnął grupę Bobby'ego pod swój dach. To ich pojawienie sprawiło, że zaczęły się mnożyć problemy. Najpierw ze stadami zombie, chociaż nie mógł jednoznacznie stwierdzić, że to z ich powodu kierują się na Lebanon czuł, że może mieć jakiś związek z grupami interwencyjnymi. Może nieświadomie niszcząc stada, powodowali zmianę ich kursu.

Teraz zagrożenie było ukryte. Nie miał pojęcia, ile osób nosi w sobie zarazę. Lista z notatnika Anny nie była długa. Było na niej raptem kilka imion. Nie więcej niż dziesięć, ale w obliczu tego, że nie mieli pojęcia, kim oni są ani kiedy nastąpi przemiana, nie miało to większego znaczenia. Równie dobrze mogła to być jedna osoba lub wszyscy i tak nie mogli nic przewidzieć.

Do tego notatki Sama. Był w stanie je rozszyfrować, gdyż od lat w taki sposób się porozumiewali, ale było jedno wielkie, ale... brat nie zostawił konkretnych informacji. Była wzmianka o wodzie, wyspie i bezpiecznym miejscu, ale nie było konkretów. Żadnych nazw, żadnych namiarów.

Nie musiał się długo zastanawiać, skąd miał te dane. W bunkrze działała radiostacja. Musiał je uzyskać właśnie tą drogą. Innej opcji nie było. Nie ruszał się stąd od miesięcy. Nie mógł mu wybaczyć, że nie napomknął nawet słowem o swoim odkryciu. Domyślał się, że nie chciał robić mu złudnej nadziei — to był w stanie zrozumieć, ale jego wyjazdu w nieznane już nie.

Przecież mogli pojechać, sprawdzić to razem. Sam musiał pamiętać, że zawsze wolał mieć zabezpieczenie w postaci osoby, która będzie chroniła jego tyły. Od wielu lat tak funkcjonowali, więc dlaczego teraz naraził się na niebezpieczeństwo i postanowił działać w pojedynkę?

Westchnął, patrząc na plik kartek. Sam zawsze był grafomanem, nakreślił tutaj ogrom zupełnie zbędnych informacji, które były tłem dla tych istotnych, ale były kompletnie nieprzydatne. Przynajmniej dla niego. On wolał suche fakty. Dla niego ważne były współrzędne miejsca, w którym powinien zacząć szukać brata, ale tego jak na złość się nie dowiedział.

Innym faktem, o którym starał się nie myśleć, było to, że nie miał pewności czy Sam dotarł w to miejsce. Jego porzucony przed stacją benzynową samochód wskazywał, na coś zupełnie innego. Być może zginął właśnie w tamtym miejscu trzydzieści kilometrów od domu i nigdy się o tym nie dowie. Co prawda zbadał cały teren wokół stacji i nie trafił na żadne ślady świadczące o tym, że brat mógł zostać zaatakowany lub zabity. Nie było śladów walki ani krwi. Wyglądało to tak, jakby zatrzymał się tam tylko na chwilę, a potem zniknął bez śladu.

Nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć, dlatego do samego końca nie wierzył w jego śmierć. Podejrzane było jednak to, że Bobby nie był w stanie go namierzyć. Wszak znany był z tego, że potrafił znaleźć każdego, choćby miał go wykopać spod ziemi. Czasem nawet dosłownie.

Może Sam chciał zniknąć? Może to wszystko było ukartowane?

Kiedy w jego głowie pojawiły się te myśli, zrozumiał, że posuwa się za daleko. Kochał brata, ufał mu i zrobiłby dla niego wszystko. Zresztą z wzajemnością. Ta opcja nie wchodziła w grę.

Zgliszcza (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz