62.

271 31 9
                                    


— Cas nie! — powiedział twardo, kiedy zauważył, że mężczyzna nie wziął sobie do serca jego słów i podąża za nim.

Wiedział doskonale, że na niewiele się zda zabranianie mu pójścia z nim, gdyż widział determinację w jego oczach. Dłoń miał kurczowo zaciśniętą na rękojeści maczety i choć ogarniał go strach, bo nigdy nie był skory do walki, nie zamierzał odpuszczać.

— Nie zatrzymasz mnie — odpowiedział hardo.

Szedł szybkim krokiem tuż za nim i ledwo dawał radę nadążać. Dean pędził, jakby goniło go stado diabłów, choć tym razem to akurat zmierzał ku takiemu stadu. Nie mieli jeszcze pojęcia, jak liczna jest grupa ani kto wniósł alarm. To miało się wyjaśnić niebawem.

Wokół nich ludzie w pośpiechu się zbroili i gnali do wyjścia. Nie było nikogo, kto próbowałby się od tego wymigać. Na szali stała ich bezpieczna przystań, nie mogli jej oddać bez walki.

Gdzieś po drodze Castielowi mignął Klecha. Był zdezorientowany, a tuż obok niego z wyrazem przerażenia na twarzy stał Simon. Coś mu tłumaczył.

Alarm nieustannie naparzał drażniącym dźwiękiem. Przez głowę Deana przemknęła myśl, by ktoś już wyłączył to cholerne ustrojstwo. Nie było czasu, by sam mógł to zrobić. Musiał zmierzyć się z przeciwnikiem. Stanąć w obronie swojego domu i osób, które wziął pod swój dach. Dlatego pędził przed siebie, nie zważając na nic.

Zatrzymał się dopiero w holu, kiedy przez ryk syreny usłyszał słowa, które sprawiły, że włosy zjeżyły mu się na głowie.

— Izzy tam jest!

Aiden szamotał się z Lukiem, który próbował go zatrzymać w środku, gdyż chłopak miał zamiar wybiec na zewnątrz, tak jak stał bez żadnej broni. To mogło zakończyć się tylko w jeden sposób i czarnoskóry nie zamierzał mu na to pozwolić.

Nieopodal szarpiącej się dwójki dostrzegł Znachorkę. Stała, patrząc to na szturmujących wyjście mieszkańców bunkra to na parę przyjaciół. Nie wiedziała co robić. Iść walczyć czy ich rozdzielać. Nie mogła skupić myśli. Harmider wywołany alarmem plus pokrzykiwania grupujących się ludzi nie pozwalały jej się skupić.

Dean podbiegł do niej w dwóch krokach.

— Biegnij do Johna. Przygotujcie się na najgorsze — zapowiedział i nie czekając na to, czy wykona jego polecenie podszedł do Aidena.

— Co się dzieje? Gdzie jest Izzy? — zapytał ciężko oddychającego młodzieńca, który nie miał wystarczająco dużo siły, by wyrwać się starszemu koledze.

— Kilka minut temu wyszła na zewnątrz — krzyknął zrozpaczony.

Nie chciał sobie nawet wyobrażać co się tam dzieje. Nie chciał myśleć, że dziewczyny już nie ma.

Widział, że miała ze sobą bat i umiała go używać. To utrzymywało w nim nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.

Dean przeklął pod nosem. Choć Alec go o to nie prosił, wiedział doskonale, że musi mieć oko na jego siostrę. Skoro jej brat się poświęcał, musiał dla niego zrobić chociaż tyle. Zdawał sobie sprawę, że nie miał wpływu na zaistniałą sytuację. Skąd mógł wiedzieć, że dotrze do nich stado, a pechowa dziewczyna akurat będzie na zewnątrz. Jednak nie zmieniało to faktu, że musiał zrobić wszystko by ją ocalić. Był to winny Lightwoodowi.

— Puść go! — wydał rozkaz zaskoczonemu Lukowi, który natychmiast go wykonał.

Aiden roztarł obolałe ramiona i spojrzał z błaganiem na Deana. Tylko w nim pokładał nadzieję. Mężczyzna wyjął zza pasa nóż i podał go blondynowi.

Zgliszcza (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz