7

411 33 69
                                    


Śnieg znów zaczął prószyć, co w innych okolicznościach można by uznać za niezwykle magiczne zjawisko, jednak nie teraz, kiedy ciszę w obozie przerwał wrzask. Był tak okropnie przepełniony bólem, że brzmiał jak skowyt rannego zwierzęcia. Wywoływał dreszcze na ciele, każdej osoby, która była w zasięgu tego dźwięku.

Alec nie mógł zapanować nad szlochem rozpaczy, który wydarł się z jego ust. Nie mógł określić, do kogo należał ten głos, trudno było znaleźć w nim cokolwiek ludzkiego. Tak krzyczeć mógł tylko ktoś, kto niewyobrażalnie cierpiał. Snajper skulił się, podciągając kolana do piersi. Objął je, ale po chwili przyłożył dłonie do uszu. Nie mógł dłużej słuchać rozdzierającego jego serce, przyprawiającego go o obłęd wycia. Zaczął bujać się w przód i w tył, jakby to miało mu dać ukojenie. Podobnie zachowywała się nie tak dawno temu Jo, jednak ani jej, ani jemu nic to nie dało.

Poczuł oplatające go ramiona. Otworzył zaciśnięte z całą mocą powieki i spojrzał na osobę, która go objęła. Izzy była blada i przerażona. W jej oczach błyszczały nieprzelane łzy. Najgorsza była bezsilność, która z niej emanowała tak jak i ze wszystkich tutaj obecnych. Nie chciał się godzić z takim losem, nie chciał skończyć w ten sposób. Musiał coś zrobić.

Usłyszał ciche kwilenie Helen. Aline próbowała ją uspokoić i pocieszyć, z marnym skutkiem. Patrzył na zrezygnowanego Luka i Hodge'a, którzy siedzieli obok siebie i tępo wpatrywali się w przestrzeń. Klecha stał odwrócony do wszystkich tyłem, ale nie sposób było się nie domyślić, że właśnie bezgłośnie szlocha. Nie było dla nikogo tajemnicą, że był wyjątkowo zżyty zarówno ze Znachorką, jak i z Jimmym, dołączając do tego śmierć Magnusa... miał prawo się rozsypać. Zresztą wszyscy byli na dobrej drodze, by to zrobić.

Alec spojrzał wprost w przerażone oczy siostry. Dziewczyna zamrugała zdziwiona. Nie dalej, jak kilka sekund temu chłopak popadł w jakiś dziwny stan katatonii, teraz patrzył na nią z determinacją. Wiedziała, co to oznacza. Odsunął ją delikatnie i korzystając z powiększającego się w obozie chaosu, rozejrzał się dyskretnie. Z zaskoczeniem zauważył, że nieopodal znajduje się składowisko broni. A wśród tej należącej do obozowiczów umieszczony został jego łuk i bat Izzy.

- Zabrali im noże? - zapytał siostrę, kiwając głową w stronę Hodge i Luka. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Powoli, na czworakach przesuwała się w stronę wspomnianych mężczyzn. Nie chciała, by nagły gwałtowny ruch ściągnął na nich uwagę.

Szepnęła coś do Hodga, a ten pokiwał głową, potwierdzając jej słowa, jednak w pewnej chwili jego oczy zabłysły, jakby sobie o czymś przypomniał. Sięgnął do cholewki buta i wyjął z niej krótkie ostrze.

Dziewczyna umieściła je w swoim obuwiu, a następnie wróciła do brata.

- Tamte noże im zabrali, ale Hodge miał jeszcze jeden - wyjaśniła. Przysunęła stopę do Aleca, w taki sposób, by mógł wyjąć ostrze, a jednocześnie nie wyglądało to podejrzanie.

Chłopak wyjął mały srebrny nożyk do otwierania listów. Popatrzył na niego skonsternowany. O ile go pamięć nie myliła, podobny widział w gabinecie należącym do właściciela rezydencji. Możliwe, że było to, to samo narzędzie. Jakaś część niego zbulwersowała się na to odkrycie. Hodge okradł mężczyznę, któremu zawdzięczali przez tak długi czas schronienie, ale z drugiej strony, czy korzystając z dobrodziejstw jego domostwa, nie robili dokładnie tego samego? Czy wyjadając jego zapasy, śpiąc w jego łóżkach i ogrzewając się dzięki zgromadzonemu przez niego opałowi, nie okradali go? Te myśli były zbyt niepokojące, dlatego wolał je od siebie odsunąć. W końcu uznał, że martwemu mężczyźnie i tak to wszystko nie było potrzebne. Zatem ani oni, ani Hodge nie zrobili niczego złego.

Zgliszcza (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz