○Nie mogę Cię stracić...○

684 27 18
                                    

Pov. Kacper

Nie wiedziałem, co się stało. Byłem w karetce, nie mogłem się ruszyć. Widziałem kątem oka Piotrka, który siedział na małej ławeczce w rogu pojazdu. Nie mogłem oddychać nosem, czułem na nim tylko okropny ból i jakąś ciecz... lekarz powiedział mi, bym oddychał ustami, lecz nie było to zbyt łatwe. Po 15 minutach zatrzymaliśmy się i wywieźli mnie z karetki. Leżałem nieruchomo. Nie byłem jakoś bardzo przytwierdzony do łóżka, bo tylko za brzuch. Lecz jakaś niewidzialna siła trzymała mnie tak naprawdę za wszystko, przez co leżałem nie ruszając się.

Po chwili spojrzałem w górę, byłem w jakiejś mocno oświetlonej sali. Nade mną były lampy... przymrużyłem oczy, bo jeszcze trochę patrzenia na sufit, a oślepnę. Myślałem o tym, co mi się stało... nie pamiętałem, kto mi to wszystko zafundował. Jedyne, co pamiętam zanim wszystko stało się czarne, to Marcina, który drwił ze mnie i z Piotrka. Z rozmyślań wyrwał mnie lekarz, który nade mną stał.

-Witam, nazywam się doktor Bogdan Kożuchowski. Przed chwilą próbowaliśmy ogarnąć sprawę z twoją operacją, bo jej niestety będziesz potrzebował. Jest tylko jeden problem – nie masz opiekuna prawnego, który może wyrazić zgodę na zoperowanie- przywitał się lekarz.

-D-dzień dobry...- powiedziałem. Sprawiało mi to niemałą trudność.

-Czy jest ktoś, kto może Ci ową zgodę wyrazić?- spytał pan Bogdan.

-M-myślę, ż-że... m-mój chłopak...- wykrztusiłem z trudem.

-Hmm... dobrze. Gdzie on się znajduje?- rozmyślił się lekarz.

-B-b-był z-ze mną w... w k-karetce- odpowiedziałem krztusząc się.

-Dobrze, dobrze... już nic nie mów. Pójdę spytać ratowników którzy z tobą jechali, jak się nazywa- powiedział doktor i wyszedł. Ja dalej leżałem na łóżku z zamkniętymi oczami. Myślałem, co w tym momencie robi Piotrek. Czy siedzi na korytarzu, czy może już jedzie do domu. Czy jest smutny, czy zawiedziony, czy jaka jeszcze emocja jest tu adekwatna... Nie wiem, co właśnie może robić i co może czuć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak czy inaczej nic nie mogę zrobić. Jeśli siedzi na korytarzu i płacze, nie mogę podejść i go przytulić. Jeśli właśnie jedzie do domu, nie mogę go zatrzymać. Jeśli jest smutny, nie mogę go pocieszyć. Jeśli zawiedziony, nie mogę przeprosić... jestem zbyt bezradny leżąc przykuty do łóżka... ale nic nie mogę z tym zrobić. Nagle moje myśli zaczęły wypełniać czarne scenariusze... że mogę mieć paraliż i nigdy nie stanę na nogi... że nigdy nie przytulę Piotrka... i że jedyne, co będę mógł zrobić, to patrzeć, jaki jest smutny. W pewnym momencie usłyszałem otwierające się drzwi i głos doktora Bogdana.

-Kacprze, jestem już z powrotem. Pan Piotr wyraził zgodę na operację, więc przygotuję zaraz cały zespół medyczny do operowania. Nie stresuj się, niedługo wszystko będzie dobrze. Zostaniesz poddany narkozie, więc zaśniesz i nie będziesz nic czuł. Za 24 godziny po operacji powinieneś się obudzić- wytłumaczył pan Bogdan. Minęło 10 minut, a usłyszałem znów otwierające się drzwi i tupot wielu stóp uderzających powoli o podłogę. Było tu chyba 8 doktorów.

-Dzień dobry, nazywam się Anastazja Pełka i za chwilkę przygotuję maszynę, dzięki której zaśniesz- przywitała się przyjaźnie jedna z lekarzy. Była to chyba jedyna kobieta, ponieważ wszystkie inne głosy brzmiały jak męskie. Faktycznie, już po 5 minutach nie czułem i nie słyszałem kompletnie nic... ani bólu nosa, ani głowy... nie widziałem nic... więc tak wygląda narkoza... nie powiem, nawet fajne uczucie, ale fakt, że nic nie słyszysz ani nie czujesz jest lekko przytłaczający.

Pov. Piotrek

Właśnie siedzę na korytarzu, przed salą operacyjną. Mija kolejna godzina, a z pomieszczenia jeszcze nikt nie wyszedł. Ciągle myślę, co teraz może przeżywać Kacper. Przez to jeszcze bardziej było mi go żal i czułem się okropnie z tym, że nie ochroniłem go przed tym, co mu się stało. Cały czas płakałem, przez co byłem okropnie blady. Minęło dokładnie 6 godzin operacji... Nagle drzwi sali operacyjnej otworzyły się. Wyszło z niej 7 lekarzy i 1 lekarka wiozących... Kacpra! Wreszcie, doczekałem się... zawieźli go do jednej z sal. Podszedłem do jednego z doktorów a dokładnie do pana Bogdana i spytałem:

-Mógłbym do niego wejść?

-Jasne, lecz chłopak jest dalej pod narkozą- odpowiedział doktor. Ja tylko szybko przytaknąłem i wszedłem do sali. Nie było tam nikogo, oprócz mnie i leżącego na łóżku Kacpra. Zamknąłem więc drzwi i podszedłem do niego. Gdy na niego spojrzałem, automatycznie poczułem się okropnie. Chłopak miał zabandażowany nos, brzuch, a jedną nogę miał w gipsie. Leżał z lekko otwartymi ustami i przymrużonymi oczami.

Ciekawy jestem, o czym właśnie śni...- zamyśliłem się. Dalej płakałem. Wyobraźcie sobie, że wasza bratnia dusza leży bezwładnie na łóżku szpitalnym, obwiązana bandażami... tragiczne uczucie. Mam tylko nadzieję, że szybko się wybudzi... Usiadłem na stołku, który znajdował się obok łóżka i lekko go objąłem. Bałem się, że mu coś zrobię, w tych bandażach wyglądał jak szklana figurka, którą można stłuc jedynie jednym dotknięciem...

Pochyliłem się nad jego uchem i wyszeptałem:

-Kacperku, kocham Cię... wyjdź z tego szybko, proszę... jesteś najważniejszą osobą w moim życiu... jeśli okaże się, że już nigdy nie ruszysz się z tego łóżka, nie wybaczę sobie tego... Będę Cię odwiedzał codziennie, będę mówił do Ciebie nawet, jeśli nie będziesz mógł mi odpowiedzieć... nie mogę Cię stracić...

Po tym usiadłem z powrotem na taborecie i wpatrywałem się w jego twarz... bezwładne ręce... poturbowane nogi... nie mogłem tego wytrzymać. Złapałem go lekko za jego dłoń. Była chłodna, lecz nie zimna. Znów płakałem... w końcu nie wytrzymałem tej presji i wyszedłem w pomieszczenia. Skierowałem się do wyjścia ze szpitala. Musiałem iść na pieszo pod szkołę Kacpra, ponieważ tam zostawiłem auto. Zacząłem biec po chodniku. Po godzinie wyczerpującego biegu w końcu dotarłem pod jego Liceum. Była 17, więc niektóre dzieci właśnie wychodziły ze szkoły po skończonych lekcjach. Już miałem wchodzić do auta, ale kątem oka wypatrzyłem owego chłopaka, który wcześniej drwił ze mnie i Kacpra. Szczerze, nie chciałem zadawać się z nim w jakieś bójki, więc wsiadłem do samochodu i odjechałem. Po 10 minutach byłem już w domu. Zdjąłem buty i poszedłem do pokoju Kacpra. Padłem na łóżko. Miałem dosyć. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko było teraz w nim inne... bez Kacpra to nie to samo. Pomyślałem, że pójdę się wymyć, bo czuć było ode mnie odór szpitala. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Potem przebrałem się w piżamę i już miałem wychodzić z łazienki, ale na umywalce spostrzegłem pewną rzecz, która należała do Kacpra, przez którą mógł odebrać sobie życie... zaczęły przypływać do mnie wspomnienia...

Na początku pomyślałem, że tylko myje ręce. Lecz gdy podszedłem, zauważyłem, że w trzęsącej się ręce trzyma żyletkę... umywalka była cała we krwi. Spojrzałem na twarz Kacpra. Była cała mokra od łez, blada i... po prostu smutna, przepełniona goryczą.

-Kacper, dlaczego?- łzy zaczęły spływać mi po policzkach.

-N-nie wiem... t-to zawsze d-daje m-mi ulgę...- powiedział chłopak dalej się trzęsąc.

Nie Piotrek, nie możesz. Nie możesz. NIE MOŻESZ! Próbowałem się powstrzymywać. Lecz to było silniejsze ode mnie. Podszedłem do umywalki.


Parararararararararararapapapapaaaa.... witam♥ Dziś pierwszy raz spróbowałam napisać coś ze wspomnieniem, wyszło mi to? No cóż, czekajcie na kolejny rozdział!

~Jestem inny~ KxPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz