XLVIII. "Szerokiej drogi"

2.9K 156 68
                                    

Obudziłam się, kiedy była już piętnasta. Brzuch przestał mnie boleć, a rozczarowanie i rozpacz spychałam na drugi plan. Wstałam, żeby rozprostować nogi, a wtedy moim oczom ukazała się ogromna plama krwi, która zdobiła białe prześcieradło. Rumieniec oblał moje policzki, a ręce spociły się ze stresu. Jezu, co za wtopa. Szybko zdjęłam pobrudzony materiał, a wtedy okazało się, że poza prześcieradłem, brudny jest też materac.

Nie wiedziałam do kogo mam się z tym zgłosić, a nawet gdybym wiedziała, to nie wiem czy bym to zrobiła bez omdlenia z zażenowania. Zarzuciłam na siebie wiszący szlafrok i pobiegłam do łazienki, o mało co nie zabijając się na zakrętach. Wpadłam pod prysznic jak opętana, nawet nie dbając o to, że drzwi są niezakluczone. Woda zmyła ze mnie ogromne poczucie wstydu no i zaschniętą krew, rzecz jasna. Mimo że nigdy nie mdlałam na widok czerwonej cieczy, to nie było na świecie chyba nic równie obrzydliwego co miesiączka.

Wytarłam się miękkim ręcznikiem, dbając o to, żeby chociaż on pozostał w pierwotnym kolorze. Starannie włożyłam podpaskę, żeby nic już dzisiaj nie zaplamić, a brudną bieliznę wyrzuciłam do kosza. I tak pewnie nie dałoby się jej już uratować.

-O, śpiąca Fiona wstała.

Zacisnęłam zęby, kiedy usłyszałam znienawidzony mi już od dawna głos.

-Tak Aaron, wstałam. Miło mi, że nazywasz mnie księżniczką- zironizowałam i założyłam ręce pod piersi.

-Ja tam bym nie chciał, żeby mnie ktoś nazwał spasionym kiwi. Ale to twoja sprawa- zaśmiał się- gdzie twoja walizka?- zmienilł temat, przyjmując prowokujący wyraz twarzy.

-W pokoju- odparłam niepewnie.

Opanowałam się już na tyle, żeby nie płakać z powodu powrotu. Mimo to wzmianka o walizce zakuła mnie w serce.

-Świetnie. Ja po nią pójdę, a ty zejdź na dół i poznaj się z nowymi kolegami.

Oczywiście nie zamierzał mi powiedzieć z kim i po co, tylko wydał krótkie polecenie i nie oczekiwał reakcji zwrotnej. Kiedy zapytałam go, gdzie jest Ash i Calum, zająkał się. Co tu było, do cholery, grane?!

-Dzień dobry, Isis- chłopak w zielonych włosach i z kolczykiem w wardze stanął na przeciwko mnie i podał mi dłoń.

-Dzień dobry...- zrobiłam pauzę, żeby mógł dokończyć swoim imieniem.

-Jack.

Nie odpowiedziałam, tylko uścisnęłam jego dłoń i spuściłam wzrok na stopy.

-Jakoś małomówna jesteś- zauważył, podnosząc dłonią mój podbródek.

Co to za moda w ogóle, żeby dotykać dziewczynę nie pytając jej o zdanie?!

Jego ciemne oczy świdrowały mnie na wylot, a długie palce łaskotały po brodzie. Nie był tak młody jak Ash, Ben, Aaron czy Calum. Miał pewnie około trzydziestu lat, o czym świadczyły zmarszczki wokół oczu i kilka siwych włosów.

-Jak nie pytasz, to sam ci powiem- zdecydował, zirytowany moją postawą- pod moją opieką wrócisz do Kanady. Nie masz jeszcze osiemnastu lat.

-A co potem?- wtrąciłam, przerywając mu w pół zdania.

-Tego to nie wiem.

Westchnęłam, skrępowana naszą fizyczną bliskością.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Na korytarzu slychać było męskie szepty, a ja miałam ogromną nadzieję, że za momencik ujrzę roześmianego Asha, któremu będę mogła rzucić się w ramiona, a za nim będzie stał Calum, sfrustrowany moim zachowaniem. Patrzyłam na każdego z mężczyzn i z każdym kolejnym spojrzeniem rozczarowywałam się bardziej. Nie było ich.

Secuestro. PorwanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz