VII. "Bardzo zły ruch"

8.5K 260 14
                                    

-Wsiadaj.

Staliśmy właśnie po środku niczego. Dosłownie. Po mojej lewej znajdowała się ruina czegoś, co przypominało dawną fabrykę, a po prawej... cóż. Po prawej, jakieś 200 metrów dalej, rozciągał się las.

Lotnisko, na którym wylądowaliśmy, było prywatne. Nie stały tam żadne inne samoloty, obsługa była dosyć uboga w liczebność, a lokalizacja wyglądała na podejrzaną.

-Stój tutaj. Nie ruszaj się- nakazał mi ten trzeci.

Z tego co zdążyłam podsłuchać nazywał się Ben i był raczej średnio inteligentny. Miałam wrażenie, że Aaron i Calum wykorzystują go tylko do brudnej roboty, a sami są od „strategii". Ben nie był brzydki, ale miał tępe spojrzenie. Z nich wszystkich miał w sobie najwiecej ze świata mafii i ogólnie był taki dresowaty. Miał też zapewne silny prawy sierpowy, o czym prawie zdążyłam się przekonać. Krzyknęłam do Aarona, żeby się łaskawie zamknął, na co Ben zareagował. W ostatnim momencie odpuścił. Nie wiem czy przeżyłabym to uderzenie.

Rozejrzałam się wokoło. Nigdzie nie było ani Caluma, ani Aarona. Zostałam sama z Benem i kilkorgiem innych ludzi, którzy nie interesowali się mną zbytnio. Podczas kiedy oni przenosili jakieś paczki, ja stałam i wpatrywałam się w samochód, którym zapewne miałam zostać przewieziona „tam".

Powoli emocje zaczynały ze mnie schodzić. Póki co żyję i nie stało mi się nic na tyle poważnego, by stwarzało mi jakieś zagrożenie. Poza paroma kopniakami i policzkami od tego skurwiela Aarona, byłam nieruszona.

W głębi duszy przestawałam wierzyć w to, że chcą mnie zabić. Zaczynało do mnie docierać, że oni mają już dla mnie jakieś zadanie. Chcą zrobić ze mnie szmatę, dziwkę. Chcą oddać moją cnotę jakiemuś staremu oblechowi za parę groszy. Chcą na mnie zarobić i w ten sposób zrekompensować sobie straty.

Kiedy mnie porywali, powiedzieli, że mam tylko "odpracować", ale podczas podróży zdążyłam się przekonać, że wcale nie zależy im na moim życiu aż tak bardzo. Gdybym zbytnio zalazła im za skórę , nie rozpaczaliby nad moim losem i po prostu się mnie pozbyli. Przynajmniej tyle zdążyłam podsłuchać. Ogólnie cała ta sprawa była strasznie zagmatwana, ciągle ktoś kłamał lub kręcił. Raz mówili mi jedno, potem drugie. Nie mogłam wierzyć w żadne ich słowo. Z resztą... czy porywaczom można ufać? Czułam, że niedługo miałam się o tym przekonać.

Nie potrafiłam znieść tej myśli. Nie mogłam pogodzić się z tym, co ci idioci mieli zamiar mi zrobić. Nie byłam idealna, ale wiedziałam, że nie zasłużyłam na to, żeby mnie tak poniżyć. Żadne pieniądze nie były tego warte, przynajmniej w moim odczuciu.

I wcale nie miałam zamiaru odpuścić. Nie chciałam się tak poddać. Przecież nikt mi nic nie zagwarantował. Moja przyszłość była niepewna. Jedno było wiadome: musiałam liczyć na siebie.

Ciągle po głowie chodziły mi słowa Caluma.

Współpracuj.

Ale... czemu miałabym to robić? Przecież nie powiedział mi, że mnie stąd wypuszczą. Nie dał mi żadnego słowa. A poza tym, czy porywacz może dać jakieś słowo? Przecież on miał zupełnie w chuju co ze mną zrobią. Zależało mu tylko na kasie, którą mój ojciec był mu dłużny. Poza tym, mógł to powiedzieć tylko po to, żebym naiwna ja pomyślała sobie, że będę wolna jeśli spełnię tę warunek i nie sprawiała problemów.

Kiedy tak patrzyłam się przed siebie, jedna myśl nie dawała mi spokoju. Co się teraz stanie z moim tatą? Czy jemu też coś zrobią? Mogłam zapytać o to Aarona, ale było więcej jak pewne, że mi nie odpowie, a do tego wymierzy policzek. Robił tak za każdym razem, kiedy zadawałam niewygodne pytanie. Nie umiałam przestać: chciałam wiedzieć jak najwięcej.

-Tamto do trzeciej.

Rozejrzałam się i zauważyłam, że Bena nigdzie nie ma. Czyżby sobie poszedł? Zostawił mnie? Poczułam jak skończył mi poziom adrenaliny. Co robić? Uciec? Przecież nie miałam pojęcia, gdzie jestem. To mogła być jakaś pułapka, labirynt. Mogłam podpaść jeszcze bardziej.

Albo mogłam zwrócić sobie wolność. Nie miałam pojęcia co zrobić, a coś z tyłu głowy mówiło mi, że czas mi się kurczy. Przecież nie będziemy tak stać wiecznie. Odeszłam krok do tyłu. Nikt mnie nie zaczepił, nie upomniał. Zrobiłam kolejny krok do tyłu. Dalej nic. Obejrzałam się za siebie: jeszcze kilka kroków i będę w lesie. Nikt tam mnie nie znajdzie. Nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby teraz mnie usłyszano, dlatego powolnymi krokami oddalałam się od miejsca, z którego miałam zostać przewieziona „tam". Co to było? Burdel? Zapewne tak. Kiedy brakowało mi kilku metrów to lasu, usłyszałam wrzask.

-Isis! Isis!

Nie mogłam nic poradzić na to, że zaczęłam biec. Mogło mi się udać. Mogłabym być wolna. Potrzebowałam tylko trochę siły, samozaparcia, odwagi.

Nie było już odwrotu.

-Gdzie ona kurwa jest?! Łapać to jebane kurwisko!

Przestraszyłam się, kiedy dobiegł mnie głos Bena. Nie był blisko, ale wcale nie czułam się pewniej. Biegłam ile sił w nogach, aż otoczył mnie las. Wiedziałam, że dalej nie jestem bezpieczna i że do domu jest bardzo daleko. I tak nie mogłabym tam wrócić, bo te bydlaki by po mnie przyszły. Najważniejsze, bym znalazła ludzi. Oni mi pomogą.

Mijałam drzewa, liście uderzały mnie w twarz, a gałęzie drapały mi ręce. Nie czułam jednak bólu, w głowie widziałam już swojego tatę przytulającego mnie do siebie. Miałam wrażenie, że biegnę w miejscu, bo otoczenie nie wydawało się zmieniać.

Myślałam o powrocie. Wiedziałam, że moje życie nie wróci już do pierwotnego stanu, ale wciąż mogłam być wolna. Wystarczyło tylko znaleźć ludzi... tak. To był mój największy cel i marzenie. 

I nagle... trzask. Niechciana myśl pojawiła się w mojej głowie. Zastanawiało mnie, czemu nikt nie założył mi kajdanek. Przecież wiedzieli, że będę chciała uciec. Przecież powinni byli mnie przywiązać do czegoś, skuć, zabezpieczyć się. Byłam ich jedyną szansą na odrobienie pieniędzy. Niemożliwe, że postąpiliby tak nieuważnie.

Starałam się opamiętać. Nie miałam czasu, żeby myśleć o takich rzeczach.

Zatrzymałam się na chwilę, bo nie miałam już sił, żeby biec dalej. Przyłożyłam rękę do czoła, żeby zetrzeć pot. Próbowałam odsapnąć, złapać trochę powietrza. 

Chciałam ruszyć dalej, ale coś szarpnęło mnie za ramię. Nie miałam odwagi się odwrócić. Ktoś mocno zaciskał dłoń i uniemożliwiał mi ruch.

-Bardzo zły ruch- wyszeptał, a ja poczułam, jak nogi się pode mną uginają, a całe życie miga mi przed oczami.

~*~

Kochani Moi, 

dziś z rana dodaję rozdział siódmy. :)

Czy Wy tu jeszcze jesteście? Czy ja mam dla kogo pisać? Odzywajcie się w komentarzach, proszę Was bardzo :)

I pamiętajcie: GWIAZDKUJESZ= MOTYWUJESZ!

Całusy :*

Secuestro. PorwanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz