Maki na barykadzie - Aleksandra Butkiewicz

734 20 4
                                    


Odgłosy strzałów zbliżały się. Huki wybuchów co jakiś czas rozrywały powietrze, a gorące płomienie lizały zakurzoną ziemię. Trzy czołgi powoli, ale wytrwale zbliżały się do byle jak wybudowanej barykady. Pociski ze świstem uderzały w mur z piachu, kamieni, krzeseł, szaf i kuchenek. Jeszcze się trzymał, choć pochylał się coraz bardziej, jakby był już zmęczony walką.

– Nigdy nie sądziłem, że to się tak skończy.

Tuż za barykadą siedziało dwóch chłopaków, skulonych pomiędzy połamaną ramą od łóżka, a trzema workami z piachem. Ich mundury, kiedyś pewnie zielone, pokryły się grubą warstwą kurzu. Starszy sięgnął do kieszeni i po chwili wahania odpiął z niej jakąś plakietkę.

– Przepraszam, że cię tu przyprowadziłem – powiedział, patrząc na swego towarzysza. –Mogłeś iść z Radosławami na Mokotów. Może mieli więcej szczęścia... – westchnął głęboko, obracając między palcami kawałek materiału, z ładnie wyszytym, czarnym napisem.

– Nie mogłeś – odparł młodszy chłopiec, gdy w barykadę uderzył kolejny pocisk. – Matka by cię chyba zabiła, gdybyśmy się rozdzielili.

– Na szczęście za chwilę ktoś ją wyręczy – młodzieniec zmusił się do uśmiechu, choć jego brat natychmiast zauważył nieszczerość tego gestu.

Przez chwilę obaj patrzyli na plakietkę, jakby była to co najmniej wybitnie interesująca książka, a nie tylko kawałek materiału z labiryntem nitek, układających się w słowo „Legion".

– Pamiętasz, jak je Maczek pierwszy raz przyniósł na zbiórkę? – spytał po chwili młodszy chłopiec, gładząc przypinkę palcem.

– Pamiętam – odparł starszy, choć nie był z tego szczególnie dumny.

*

To była jedna ze zbiórek w czterdziestym drugim, chyba w sierpniu. Cały Legion ustawił się dookoła Maczka, który z tajemniczym uśmiechem trzymał coś za plecami.

– No już, Maczuś, możesz to wyjąć – powiedział Janek, który jako zastępowy wtajemniczony był w całe przedsięwzięcie.

Maczek spełnił polecenie kolegi i wyciągnął ręce przed siebie. Trzymał w nich cztery starannie wykonane plakietki, po jednej dla każdego członka zastępu.

– O Panie, co za cudo! – krzyknął Tadzio i natychmiast przytwierdził swoją naszywkę do munduru. Janek też zachwycił się starannym wykonaniem odznak. Był bardzo dumny ze swego podopiecznego i już chciał to głośno wyrazić, ale wyprzedził go Lis.

– No proszę, Maczku, ja tam zawsze wiedziałem, że ty jesteś bardziej baba niż chłop! Ale nie przejmuj się, stary druhu, taka baba nam się przyda! – oświadczył, po czym zarechotał donośnie. Zawtórował mu Tadzio. Janek zachował pozorny spokój, bo tego wymagała jego funkcja, ale nie mógł ukryć uśmiechu. Nie dostrzegł w żarcie niczego złego, Lis często opowiadał podobne dowcipy, najczęściej pod adresem Maczka właśnie. Biedny chłopak udawał, że słowa Lisa go nie obeszły i dzielnie próbował śmiać się ze wszystkimi, ale zdradziły go purpurowe policzki. Janek nigdy nie wybaczył sobie, że nie zareagował wtedy nie skarcił Lisa i udawał, że nie widzi czerwonej buzi Maczka.

Minęło kilka miesięcy, podczas których wszystko toczyło się normalnym rytmem. Zdawało się, że nikt nie pamięta o słowach Lisa. Jankowi, jako że skończył osiemnaście lat, udało się dostać do Armii Krajowej i poczuł się przez to bardzo dorosły. Natłok nowych obowiązków sprawił, że chłopak zaniedbał trochę swój zastęp. Planował właśnie długą wędrówkę po Puszczy Kampinoskiej razem z całym Legionem, podczas której wynagrodziłby ten brak zaangażowania w poprzednich miesiącach, kiedy do jego drzwi zapukał Lis. Chłopak był wyraźnie rozhisteryzowany i opowiadał coś nieskładnie. Janek przez chwilę słuchał słów przyjaciela, starając się zrozumieć, o co chodzi. Nagle sens wypowiedzi Lisa dotarł do niego z całą mocą. Osunął się na podłogę.

Zbiór Opowiadań "Legion"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz