Kwiatuszki - Urszula Maciuga

51 4 0
                                    

Dla Ciebie, Pani, poniosę tę hańbę. A kiedy spotkamy się w raju, ja będę tam czekać, by Ci służyć.

Dźwięk wydobywał się gdzieś ze środka ciała. Bliski i daleki zarazem. Najprawdziwszy trzask łamanych kości. Przypominał o wydarzeniach sprzed dziesięciu lat, gdy matka, w asyście ciotek, tygodniami owijała jej stopy ciasnymi splotami bandaży.

Zeszłej nocy spadł śnieg. Po południu ten mięciutki, biały puch stwardniał. Przeistoczył się w morze oślepiającej bieli zalewającej dziedziniec. Topił się pod kolanami, po czym zamarzał, i znów odtajał. I tak bez przerwy. Mokry, zimny śnieg.

Widziała przed oczami Jej twarz. Wyobrażała sobie piękne oczy, w których błyszczały odbite światła lampionów. Pamiętała, że powietrzu unosił się zapach palonych kwiatów, kiedy Pani, pochylając się, głaskała ją po policzku. Ocierała łzy. Przysięgała, że nie potrwa to długo.

Nie zauważysz nawet, gdy już zaśniesz, kwiatuszku, szeptała. Będę trwać przy tobie z wysokości Niebios.

Lotos popatrzyła na poczerniałe czubkach palców u rąk. Przestały stanowić integralną część jej ciała. Wydawały się obojętne. Ani nie bolały, ani nie piekły. Nie mogła już nimi poruszyć.

A to dobry znak, pomyślała.

W morzu roziskrzonej bieli rozpoznawała ciemne kształty. Ideogramy układały się w zdania łudząco podobne do tych, które mnisi zwykle zapisują w sutrach.

Metaliczny smak wypełniał jej usta. Przelewał się. W środku wszystko paliło. Przez moment, jedną ulotną chwilę, poczuła ciepło spływające po szyi i brzuchu. Ciepło rozlało się wokół. Nowe modlitwy wsiąkły w śnieg niczym tusz w papier ryżowy.

W rozległej bieli wszystko stawało się intensywne. Usłyszała buczenie. Ktoś zwymiotował, a jeszcze inny zachichotał. Szeptali. Zebrali się po to, by zobaczyć duszę zdrajczyni odchodzącą do piekieł.

Ale nie wiedzieli o jednym. Ukochana Cesarzowa wspomni na biedną służącą, kiedy tej przyjdzie przedzierać się przez chmury, do wiecznie zielonych ogrodów.

Zapadał zmierzch. Śnieg poszarzał. Nie widziała jednak nic prócz wysmukłych cieni bambusowych kęp. Mrugała intensywnie, chcąc strzepać z rzęs szron. Wciąż tu była. Jej siła zdecydowała o tym, że została wybrana. Ciało nie chciało się poddać, zbyt odporne. Lojalne.

Próbowała wstrząsnąć ramionami. Nie posłuchały. Kolejny dobry znak. Nogi już dawno skleiły się z ziemią. Teraz przyszedł czas, by mróz zgasił serce i głowę.

Czy Cesarzowa siedzi wygodnie? Niech szambelan postawi bliżej niej koksownik, a eunuch posmaruje jej dłonie tłuszczem z niedźwiedzia. Niech uwarzą napar z nasion granatu.

Zacisnęła powieki. Nie rozumiała, czemu trysnęły spod nich łzy.

– Cesarzowo, jakie wybrałaś na dziś kolczyki? – Na śniegu pojawiły się kolejne znaki.

Zapomniała, czemu własne słowa wydały się dziwnie zniekształcone, jakby głos należał do kogoś głuchego od urodzenia, kto, nie znając mowy ludzi, wypluwa z siebie przypadkowe dźwięki. Zapomniała, czemu nie mogła poruszyć językiem. Zapomniała.

Zwróciła twarz ku niebu. Wyobraziła sobie zarys pagód górujących nad zebranymi oraz różowe światło pląsające w soplach zwisających z drzew. Pamiętała, jak obserwowała je co wieczór, niosąc nad Cesarzową parasolkę.

I wtedy stał się cud. Straciła czucie. Przechyliła się na bok, wprost na wygodną, czystą pościel.

– Zdechnij, łajdaczko!

Zbiór Opowiadań "Legion"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz