Krzesia stała nad brzegiem, zasłuchana w panującą dookoła ciszę.
Odstawiła na bok puste kobiałki, w których odnosiła zwykle resztki złowionych ryb. Po wypłukaniu na prętach zostało jeszcze kilka drobnych, przyschniętych łusek i mdły, słodkawy zapach.
Dziewczyna związała chustką płowe warkocze, żeby nie nasiąkły wilgocią porannej mgły, i zeszła niżej, gdzie łagodna fala obmywała żółtawą łachę piasku. Jej bose stopy wyciskały na gładkiej płaszczyźnie głębokie ślady, w których zbierająca się woda tworzyła maleńkie podłużne sadzawki. Pierwsze promienie wschodzącego słońca oblały blaskiem wyrastające ze środka jeziora Lednickiego wyspy. Dziewczyna zapatrzyła się na chwilę na ponure ruiny wyłaniające się zza drzew Ostrowa. Otrząsnęła się jednak po chwili i sięgnęła po schnące kobiałki.
Wtem poczuła pod stopą zimny, mały przedmiot. Schyliła się zaciekawiona i wygrzebała z piasku złotą monetę. Nie mogąc uwierzyć we własne szczęście, ukucnęła nad wodą i oczyściła z brudu swoje znalezisko, bacznie się mu przyglądając. Moneta musiała być bardzo stara, bowiem wytłoczone na jej powierzchni napisy niemal całkowicie zniknęły, obmywane wodą i piaskiem, przez długie lata. Krzesia uśmiechnęła się szeroko, mocno ściskając w ręce chłodny pieniążek. Poczuła jakby wielki ciężar oswobodził jej serce. Na tę wieść wszyscy w domu się ucieszą, a może zostanie nawet jakiś grosz po zapłaceniu daniny kniaziowi. Wiedziała, że za kilka dni znów przyjadą do zagrody jej ojca poborcy z gnieźnieńskiego grodu. Tym razem rodzice będą mogli zapłacić im od razu i pierwszy raz od tygodni cała rodzina zaśnie z pełnymi brzuchami. Z tą myślą, schowała swoje znalezisko w kieszeń spódnicy, sięgnęła po kobiałki i wkrótce zniknęła za zakrętem drogi.
Krzesia wracała do ojcowej zagrody. Puste kobiałki zarzuciła na plecy, chustkę z głowy zdjęła, bo słońce wspięło się już wysoko i upał zaczynał jej dokuczać. Piaszczysta droga wiła się wśród zielonych łąk i pól uprawnych, wbiegała na pagórki, to znów spadała w doliny. W oddali widać już było zręby gnieźnieńskiego grodu, gdzie spiczaste wieże katedry strzelały wysoko w górę.
Nagle tuż za zakrętem drogi ujrzała nieznanego człowieka, siedzącego dostojnie na przydrożnym kamieniu. Podeszła bliżej i jej serce zamarło z przerażenia. Nieznajomy był ogromnego wzrostu, potężny i barczysty. Odziany w karmazynowy, bogato zdobiony pancerz, którego powierzchnia zdawała się falować w gorącym powietrzu południa, tak że całą postać spowijały ledwo widoczne płomienie. Spiczastą przyłbicę trzymał na kolanie, a drugą rękę opierał na wbitym w ziemię potężnym mieczu. Najdziwniejsze jednak w jego całej postaci oraz groźnej, a zarazem kamiennej twarzy były oczy czarne jak węgiel. Płonęły bowiem niesamowitym blaskiem, przypominającym żarzące się w ognisku polano.
Kim jesteś dziewczyno? - zapytał donośnym głosem, tak, że Krzesi wydawało się, że mówi wiele osób naraz. Patrzył przy tym gdzieś w przestrzeń, jakby w ogóle jej nie widział.
Rybaka Wszebora córka – odpowiedziała. - Krzesią mnie nazywają.
Dokąd idziesz Krzesisławo? Może do kniaziowego grodu?
Wracam z Lednicy do naszej wioski, Panie. - Odpowiedziała niepewnie, bojąc się podnieść wzrok na rycerza. - Może wskazać Panu drogę?
Nie ma takiej potrzeby, jestem miejscowy. Znalazłaś może coś nad jeziorem? - zapytał wbijając w nią płonące spojrzenie.
Dziewczyna nerwowo dotknęła kieszeni, w której spoczywała znaleziona przez nią moneta, ale po chwili zastanowienia pokręciła przecząco głową.
![](https://img.wattpad.com/cover/236819783-288-k360417.jpg)
CZYTASZ
Zbiór Opowiadań "Legion"
FantasyPrzedstawiam wam wyniki konkursu "Legion" zorganizowanego z okazji 10 000 subskrybcji na moim kanale Youtube. Poziom prac był absolutnie oszałamiający, dlatego zdecydowałem się na wydłużenie zbioru. Serdecznie gratuluję wszystkim zwycięzcom! A w...