Grabarz, ponury i smętny, wyrażający swój stosunek do pracy w nieprzyzwoity dla innych ludzi sposób, szedł wzdłuż skarpy na szczyt góry, potykając się co jakiś czas i klnąc przy tym niemiłosiernie.
Droga, którą obrał, nie należała do najłatwiejszych. Strome zbocze, osuwające podłoże oraz donośne krakanie białych kruków odbierały mu chęć do dalszych wysiłków. Mimo to brnął przed siebie, podpierając się łopatą, której używał jako laski.
Na lewym ramieniu trzymał zwłoki - w jego odczuciu balast - lecz dla Niego coś znacznie ważniejszego. Kiedy On zlecił mu przyniesienie ciała na szczyt, grabarz z początku myślał, że żartuje, ale ku jego zdumieniu On nie żartował. Wręcz przeciwnie, był śmiertelnie poważny. Blada, zmizerniała twarz piorunowała wówczas swoją powagą. Widok ten zapadł grabarzowi w pamięci. O nic więcej nie spytał i bez żadnego sprzeciwu ruszył po ciało. Wykopał je z jakiegoś podupadłego grobu, wykonanego praktycznie z łaski, niosącego ślady wandalizmu oraz pożaru. Jednak nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Nie miał kiedy o tym myśleć, gdyż przez cały czas usilnie starał się wyrzucić z głowy widok tej twarzy. Śmiertelnie bladej, poważnej twarzy.
Kopidół, jak go czasem żartobliwie nazywano, znów się potknął, dodając przy tym stek nieartykułowanych przekleństw.
Już w młodości stracił parę zębów przez nieodpowiedni sposób żywienia, a także przez higienę jamy ustnej, wciąż pozostawiającej wiele do życzenia. Nieświeży oddech jaki wydawał przywodził na myśl śmierć i to akurat do niego pasowało, gdyż ze śmiercią miał styczność niemal na co dzień.
Zatrzymał się, żeby wziąć kilka głębokich wdechów. Już prawie dotarł na szczyt. Pozostało mu kilkanaście, może kilkadziesiąt kroków. Wykonał je i triumfalnie wbił szpadel w ziemię, opierając później na nim całe swoje ciało. Zrzucił z ramion zbędny balast, żeby umilić sobie odpoczynek. Niegdyś droga na górę była łatwiejsza, ale wraz z wiekiem wszystko staje się trudniejsze.
Grabarz powiódł wzrokiem po szczycie. Nie zmieniło się. Nigdy się nie zmieniało. Rudawobrązowa ziemia, z której usypana była góra, nie pozwalała zakwitnąć żadnej roślinie. Wśród zgliszczy znajdowały się co prawda uschnięte łodygi czy płatki, ale prawdopodobnie stanowiły dowód tak odległych czasów, że nawet On ich nie pamiętał. Jedyne co mógł pamiętać to drzewo, jeszcze zanim się zestarzało. Bo na górze rosło tylko jedno życie. Stary, spróchniały dąb, będący domem setek kruków, żywiących się nie wiadomo czym. Grabarz jednak się domyślał, skąd drzewo i ptaki czerpią pożywienie. Ze zwłok, które regularnie dostarczał.
Krew zmarłego karmiła korzenie drzewa, ciało natomiast stanowiło zakąskę dla kruków. To wyjaśnienie wydawało się logiczne, nawet oczywiste, a jednak kopidół nie miał co do niego pewności. Mógłby się Go spytać, ale po co? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a grabarz wiedział, że w tym przysłowiu kryje się ziarno prawdy. Bez zbędnego przedłużania podszedł do drzewa, ciągnąc nieboszczyka za nogę po ziemi. Wrzucił go do wielkiej drewnianej szpary, oczywiście nie słysząc dźwięku uderzenia o podłoże. Zupełnie jakby pod drzewem znajdowała się pustka, jednak grabarz nie mógł tego sprawdzić. Próbował raz, ale użyta przez niego świeca nie była w stanie przegnać ciemności, panoszącej się wewnątrz dębu. Kolejna anomalia, dowodząca niezwykłości tego miejsca, gdzie nawet dobro nie mogło wygrać ze złem.
- Mógłbyś być bardziej subtelny. No tak, bez szacunku od żywych, bez szacunku dla zmarłych. - Rzekł mężczyzna w białej szacie i o jeszcze bielszych włosach. Na jego bladej i szorstkiej twarzy nie znajdował się ani jeden włos, nie wspominając już o jakichkolwiek uczuciach czy emocjach. To On we własnej osobie. Kapłan umarłych, piewca śmierci i jedyna osoba, mająca minimalny wpływ na grabarza.
- Daruj sobie te złośliwe uwagi, bo inaczej sam będziesz dźwigać trupy.
- Jasne, a ty zostaniesz bezrobotnym.
- Już wolę to. Wszystko jest lepsze od tej niewdzięcznej pracy.
- To czemu wciąż ją wykonujesz? - Kapłan, opierający się o pień zbutwiałego drzewa, wolno pokierował oczami w stronę grabarza. Tamten nie odpowiedział. Nie musiał i nie chciał. Zrobił tylko markotną minę i wejrzał w głąb dębowej szpary.
- Dlaczego akurat on? Nie jest nikim ważnym. To tylko przeciętny nieboszczyk, o którym świat zdążył już zapomnieć.
- Może i jest zwykłym człowiekiem, ale posiada niezwykłą historię. Jego ciało zasługuje na taką łaskę. Nie dyskutuj z moim osądem. - Promienie słońca na moment oświetliły część dębu, akurat tę, po której stał kapłan, ukazując jego dokładny wygląd i rozwiewając to, co ukryło się w cieniu. Grabarz zesztywniał, ujrzawszy woskową twarz piewcy. Zmieniła się znacząco. Jeszcze bardziej zbladła, jakby spuszczono z niej całą krew. To nie wróżyło najlepiej, przynajmniej tak sądził, ale co on tam wiedział? Był jedynie marnym, nic nieznaczącym pionkiem w rękach losu. To czy w jutrzejszym dniu czeka go życie, czy śmierć nikogo nie obchodzi, nawet bogów, nawet Jego.
- Niech ta dusza zostanie oczyszczona. Niech całe zło zginie! - Prawił siewca, modląc się przed dębem. Przerwał w połowie i skinieniem głowy dał znać krukom, żeby zatrzymały odchodzącego już grabarza. Te otoczyły go, okrążyły trzema spiralami, aż wreszcie kopidół odwrócił się i spytał:
- Mój zakres usług kończy się tutaj. Nie jestem ci już do niczego potrzebny. Daj mi odejść.
Piewca jedynie pokręcił głową. Odprawiał obrzęd w pradawnym języku, który grabarzowi kojarzył się bardziej z elegią niż z modlitwą. Nic nie rozumiał ale był w stanie wychwycić rytm oraz rymy.
- Możesz iść, ale jeśli on nie wystarczy to będziesz musiał tu wrócić.
Grabarz stał w milczeniu. Myślał nad czymś, a potem wypowiedział to na głos.
- Starzejesz się. Wkrótce umrzesz, a wtedy uwolnię się od tego miejsca. Powiedz, co mam zrobić z twoim ciałem?Twarz bladego mężczyzny nagle poczerwieniała, jakby przez jego żyły przepłynął strumień świeżej krwi. Wstał i wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Na mnie jeszcze nie przyszła pora. Nie musisz się o to martwić.
- Mów - namawiał tamten. - Mów, bo potem może nie być okazji. Co mam zrobić z twoim ciałem?
Nieco oburzony kapłan przewrócił oczami. Później wskazał na wyrwę w dębie. - Po prostu mnie tam wrzuć. Resztę zostaw bogom."Ty przynajmniej masz bogów. Mnie opuścili lata temu" – rzekł w myślach.
- Zbliż się grabarzu i popatrz jak przeklęta dusza doznaje oczyszczenia. - Wezwał go piewca ruchem ręki.
Obaj spojrzeli w nieprzenikniony mrok, kryjący się wewnątrz dębu. Starali się przez niego przejrzeć, jednak im bardziej ich wzrok przebijał się przez ciemność, tak ciemność coraz bardziej wwiercała się do ich umysłu. Stali jak zahipnotyzowani, nie mogąc oderwać oczu i beznamiętnie patrząc w mrok... w mrok... w mrok...W mrok, w pustkę czy w otchłań nie można wejrzeć. Nie można też wyjrzeć. Można tam jedynie być i przeżywać to, co zostało przeżyte. Tak samo było z nim. Małym niebieskim ognikiem, unoszącym się na wodzie czarnej jak smoła. Otworzył oczy i wstał. Wynurzył się z wody i ku jego zdumieniu nie mógł już do niej wejść. Niepewnie stawiał kroki, które za każdym razem wywoływały okrągłe fale. Całkiem zdezorientowany popatrzył na swoje ciało. Niczym się nie różniło od ciała człowieka. Jedynie brakiem wyostrzonych rysów i proporcji rąk czy nóg, o czym oczywiście nie wiedział. Wydawał się sobie normalny.
Po chwili zastanowienia udał się na przód, gdyż nie wiedział gdzie się znajduje i co powinien dalej zrobić. Wkrótce potem całą okolicę zalała gęsta mgła, a wśród niej przemieszczało się białe światło. Zbliżało się w zatrważającym tempie i uderzyło ognika z siłą większą niż wybuch wulkanu. To były wspomnienia, wszystkie niewiadome, kryjące się w jego umyśle. Przypomniał sobie to kim był i bardzo tego pożałował. Zobaczył legion, szarżujący w stronę pałacu. Słyszał krzyki zarzynanych ludzi. Wszystkie zbrodnie dokonane z jego woli, tylko po to żeby zemścić się na dwójce osób – żonie, która odeszła do jego najbliższego przyjaciela zabierając wszystko co posiadał. Oboje go zdradzili, ośmieszyli i poniżyli, więc nie mógł puścić im tego płazem. I nawet teraz, kiedy przeżywał to na nowo, czuł gniew, wypełniający go po brzegi.
- Podejdź – wezwał go nieznajomy głos.
Legionista popatrzył dookoła. Znajdował się teraz na szczycie kamiennej budowli wraz z tajemniczą istotą o głowie szakala oraz ogromną mosiężną wagą z piórkiem na lewej szali.
- Sięgnij po miecz i ułóż go na wadze. Zważymy ciężar twoich grzechów.
Dotknął prawego boku i poczuł znajomy kształt ostrza.
- To niesprawiedliwe. Zostałem zdradzony.
- Połóż
Przeszył go lodowaty chłód. Dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swoich czynów. – Nie urodziłem się zły, lecz to życie pokazało mi, że nie warto być dobrym dla innych.
- Połóż – rzekła tajemnicza istota po raz trzeci.
- Nie! – Legionista sięgnął po miecz i wbił go prosto w serce bestii. – Nie będziesz mnie oceniać! – Krzyczał, a całe jego ciało wraz z okolicą przybrało płomienną barwę. Syk panoszącego się ognia, powielały jęki cierpiących, lecz niewidocznych osób.Ogień, który niespodziewanie zajął dąb, przypadkowo wybudził z transu grabarza oraz piewcę.
- Święte drzewo! Zniszczone! Nie!
- Co to oznacza? – Grabarzowi rozszerzyły się oczy ze zdumienia.
- To znaczy że... że popełniłem błąd. – Kapłan złapał się za głowę, upadł na kolana i szeptał coś do siebie. Najpewniej modlitwę, tak pomyślał kopidół i nie zawahał ani na moment.
- Drzewo zostało zniszczone, a wraz z nim cel twego istnienia. – Wziął szeroki zamach łopatą i uderzył piewcę w tył głowy. Cios był zbyt silny, nie miał szans przeżyć. Zginął na miejscu, a jego ciało bezwładnie opadło na podłoże. Wkrótce potem zostało wrzucone do ziejącej ogniem dziupli, żeby spłonąć wraz z tym co kochał.
Grabarz w końcu odszedł, a towarzyszyło mu przy tym krakanie ptaków, które zdawały się płakać. Mimo wszystko uśmiechnął się w duchu. Wreszcie był wolny i już nigdy więcej nie powrócił do tego miejsca.
CZYTASZ
Zbiór Opowiadań "Legion"
FantasiaPrzedstawiam wam wyniki konkursu "Legion" zorganizowanego z okazji 10 000 subskrybcji na moim kanale Youtube. Poziom prac był absolutnie oszałamiający, dlatego zdecydowałem się na wydłużenie zbioru. Serdecznie gratuluję wszystkim zwycięzcom! A w...