Kompendium tłumu - Weronika Dudek

69 6 1
                                    


Gorąco i duszno. 

Nic nie widzisz wkoło, poza niekończącym się morzem maszerujących ciał. 

Wszystkie zdają się być takie same. Nie różnią się od siebie niczym. Lecz ty zastanawiasz się nad tym tylko na początku. Potem jest dużo spokojniej. Liczy się tylko ta odrobina przestrzeni, którą posiadasz. Musisz stale się poruszać, by przeżyć. By nie zostać wdeptanym w ziemię, by nie pochłonął cię wirujący pod stopami tłumu kurz. By nie wdarł się do płuc i nie zabrał z nich resztek powietrza.

Niekończący się marsz męczy i odbiera nadzieję. Masz za to wiele czasu, by przyjrzeć się ludziom. A są to ludzie dorośli, wysocy. Zbyt wysocy, żebym mógł dostrzec ich twarze, spojrzeć w oczy. To jest w tym wszystkim chyba najbardziej niepokojące. Oczy to zwierciadło duszy, jak mówią. A ja nie mogę dostrzec nawet zamiarów.

Niezwykle rzadko zdarza się sytuacja, by tempo odpowiadało stopom. Praktycznie zawsze mam ochotę iść szybciej albo wolniej, przez co kroki bardzo różnią się od siebie długością. Starasz się nie deptać i jednocześnie nie być deptanym. To trudne i bardzo męczące. Potykasz się.

Jestem cały mokry od potu. Każde ciało wydziela niemożliwe do zniesienia ciepło. Mam wrażenie, jakby moje wchłaniało cały ten żar. Idę w odcięciu od świeżego powietrza. Patrzę w górę. Wysoko nade mną kołyszą się głowy maszerujących. Jeszcze wyżej widać chłodne, zimowe niebo.

Między ciałami obok mnie tworzy się pierwsza od wielu dni szczelina. Dosięga mnie zimne, pyszne powietrze, lecz zaraz zaczynam drżeć. Szczelina to okazja, by się przemieścić, może nawet wydostać. Skręcam więc trochę w bok i próbuję się przecisnąć.

Jednak w tym momencie czuję, jak moja noga zahacza inną. Przewracam się. W moją twarz uderza jakieś kolano. Błyskawicznie zostaję wciągnięty pod tłum. Staję się jednością z piachem. Czuję na swoim ciele ciężkie stopy. Czuję jak pękają żebra...

Budzę się z krzykiem. Rękami sprawdzam klatkę piersiową, łydki i głowę. Ból znikł.

- Tak to wygląda od trzech tygodni - powiedziała moja mama miesiąc temu na wizycie u psychiatry dziecięcego.

O tym, że to było miesiąc temu też powiedziała mama wczoraj, bo ja nie liczę dni.

Psychiatra to jeden z najbardziej cudacznych lekarzy, u jakich byłem.

Jestem psychiatrą dziecięcym - mówiła kobieta za biurkiem.

Wiem - odpowiadałem.

Mam 48 lat - rzekła i uśmiechnęła się do mnie - A ty, ile masz lat?

9.

Prawie 10 - poprawiła mama.

Dobrze, opowiedz mi teraz, co się dzieje, kochanie - poprawiła okulary - Z czym do mnie przyszliście?

Psychiatra dziecięcy: zawsze uśmiechnięty, sympatyczny człowiek. Jest jak przyjaciel, o którym zapomniałeś, a który teraz mówi do ciebie łagodnie, aby powstrzymać twój odruch ucieczki.

Hmm - mruknęła moja pani psychiatra - Higiena snu jest bardzo ważna, abyśmy mogli dobrze funkcjonować również w dzień. Snów trzeba słuchać, mogą nam wiele powiedzieć o nas samych. Czy są jakieś problemy również, gdy nie śpi? - zwróciła się do mamy.

Zbiór Opowiadań "Legion"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz