Mrugająca jarzeniówka świeciła mi w oczy, kiedy czyściłem skalpel.
Kątem oka spojrzałem na zegar na ścianie gabinetu – za godzinę zamykają rzeźnię. Westchnąłem. Co mnie wczoraj napadło, żeby upijać się w środku tygodnia? Muszę jeszcze schować te puste butelki, zanim Daniel wróci do domu. Przecież mu obiecałem, że już nie będę pił... Podszedłem do stołu operacyjnego i zdecydowanym ruchem obróciłem świnię na plecy. Zaczęła kwiczeć i się wiercić. Zaaplikowałem jej znieczulenie miejscowe, żeby nie wymachiwała tak tymi swoimi racicami, gdy będę wycinał jej płuca.
Gdy były jeszcze ciepłe, przełożyłem je do wysterylizowanego pojemnika, a wieprzowe truchło zapakowałem w worek na śmieci. Puste butelki przeniosłem do sypialni i schowałem za łóżkiem. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Wyglądało na to, że Daniel przyszedł w samą porę. Teraz zobaczy zaradnego ojca, który ma wszystko pod kontrolą, zamiast zachlanego nieudacznika. Gdy jednak otworzyłem drzwi, zamiast syna, zobaczyłem swojego brata.
- Daniel nie przyszedł z tobą? – wyjrzałem mu za ramię.
- Tom...- wziął głęboki wdech – Gdybyś odbierał telefon, to wiedziałbyś, czemu jeszcze nie wrócił. – powiedział z pretensją w głosie.
- Pamiętasz panią Johnson, która pomogła nam przy kontroli granicznej? Musiałem sprawić jej płuca do przeszczepu, za chwilę udam się jeszcze do szpitala, a potem podrzucę świniaka rzeźnikowi i...
- Gdy będziesz w szpitalu, możesz przy okazji zajrzeć do Daniela.
Spojrzałem zaskoczony na brata. Przez dłuższą chwilę staliśmy tak nieruchomo i tylko wpatrywaliśmy się w siebie. Gdy raptem uświadomiłem sobie, co David miał na myśli, zimny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa.
- Chodzi o jego p-płuca?
David tylko spuścił wzrok. Ja nie zważając na nic, poszedłem po truchło i wrzuciłem je na tylne siedzenie samochodu. Pojemnik położyłem z przodu, bo chciałem go mieć jak najbliżej siebie. Jego zawartość miała uratować mojemu synkowi życie, a ta myśl mnie uspokajała. Kiedy już uruchomiłem auto, David podszedł do uchylonej szyby.
- Pozdrów ode mnie panią Johnson.
- Panią Johnson? Jadę dowieść świeże płuca dla syna! Jej i tak za wiele życia nie zostało.
I zanim David zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ja byłem już w drodze do szpitala.
(...)
Usłyszałem hałas na dole, a potem pan Johnson powiedział kilka brzydkich słów. Jak gdyby moje syntetyczne uszy nie były w stanie ich zarejestrować. Zszedłem po schodach i przystanąłem w drzwiach piwnicy. Zagłębiłem się w pomieszczenie, a gospodarz spojrzał na mnie ukradkiem.
- A cóż to takiego, stwórco? – wskazałem palcem na srebrną kulę, którą trzymał.
- To genetycznie modyfikowana perła mojego autorstwa. Powiększyłem ją, przez co mogę wydajniej spożytkować ją na ulepszenie twoich stawów. Teraz będziesz poruszał się płynniej.
Potem pan Johnson wrócił do pracy. Ja za to usiadłem na kozetce i spojrzałem na kalendarz, a dokładniej na wielki, czerwony krzyżyk na dwudziestym piątym maja.
- Stwórco, czy dostanę coś od ciebie na moje pierwsze oficjalne urodziny?
Pan Johnson obrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Twoje urodziny są w przyszłym tygo... - przerwałem mu.
- Są dzisiaj. To dziś jest dwudziesty piąty maja, zapisał pan to nawet w kalendarzu.
CZYTASZ
Zbiór Opowiadań "Legion"
FantasíaPrzedstawiam wam wyniki konkursu "Legion" zorganizowanego z okazji 10 000 subskrybcji na moim kanale Youtube. Poziom prac był absolutnie oszałamiający, dlatego zdecydowałem się na wydłużenie zbioru. Serdecznie gratuluję wszystkim zwycięzcom! A w...