Cmentarzysko Gołębi - Karol Walasek

116 8 1
                                    


– Siadaj – król wskazał mi samotne miejsce.

Usiadłem. Nie odzywałem się. Po samej minie władcy widziałem, że rozmowa nie będzie przyjemna. Król odwrócił się ode mnie i stanął twarzą do okna. Miał widok na otwarte morze. Mógł jedynie oglądać szare niebo, równie szare fale, rozbijające się z łoskotem o klify i dudniący w szybę deszcz. A jednak wolał patrzeć tam, niż na mnie.

Przede mną na stole leżał list. Odpieczętowany i rozwinięty. List, który rozpoznawałem. Obok klatka z białym gołębiem w środku.

– Powiedz mi, czy to twoje pismo? – spytał, wciąż nie odwracając się do mnie.

– Tak. – Nie musiałem się przyglądać.

– Czytaj – nakazał.

– Szanowny Panie – zacząłem. – Wiatr wieje z południa. Niesie ze sobą wiele liści. Jesień w tym roku przyjdzie najpóźniej za tydzień. By list ten dotarł szybko, wysyłam ci najszybszego gołębia, jakiego mam. W kolorze śniegu w Avenrood.

Spojrzałem kątem oka na gołębia, potem na władcę. Ten odwrócił się do mnie i popatrzył surowo.

– Jaki był śnieg w Avenrood?

– Czarny od smoły, panie – rzekłem niepewnie.

– A jaki jest ten gołąb? – wskazał ptaka.

– Biały, ale to nie jest ten, którego wysłałem.

– Doprawdy? W takim razie wyjaśnij mi, jak to się stało, że to on przyniósł list.

– Nie wiem. Przecież znam szyfr. Może ktoś go przechwycił.

– A może nas zdradziłeś – rzekł władca.

– Panie, ja...

– Ani słowa więcej! – Król uderzył w stół. Cały posiniał na twarzy. – Ani słowa! Przez ten list zginął cały legion! Całe sześć tysięcy zbrojnych! Owdowiałeś tym listem sześć tysięcy żon i osierociłeś sześć tysięcy dzieci!

– Królu... – odparłem. – Nie każdy miał żonę i nie każdy miał po jednym dziecku...

– Zamilcz! – wrzasnął. – Nie kazałem cię jeszcze stracić, tylko dlatego, że tak wiele zrobiłeś dla kraju. Tylko dlatego! Więc jeśli masz cokolwiek mówić, to tylko wtedy, kiedy ci pozwolę! I tylko to, co cię wytłumaczy!

– Królu, wysłałem czarnego gołębia – rzekłem. – Może ktoś go przechwycił.

– Powtarzasz się.

– Ale nie ma innego wyjaśnienia – odparłem. – Przecież nie poświęciłbym sześciu tysięcy mężczyzn!

Milczał długi czas.

– Znam cię – rzekł. – Dlatego dam ci szansę.

– Zrobię wszystko, by udowodnić moją niewinność – uderzyłem się w pierś.

– Wiem – odparł. – Bo w przeciwieństwie do niektórych, ty masz żonę i jedno dziecko. I oboje będą moimi jeńcami.

– Królu...

– Ani słowa! Jeśli spróbujesz uciec, zabiję ich. Takie będzie moje zabezpieczenie.

Nie protestowałem. Nie miałem wyjścia. Ruszyłem natychmiast dopaść winowajcę, który podmienił gołębia, zabijając tym cały legion.

Byłem szpiegiem. Wiedziałem, jak zebrać informację. Szybko wykluczyłem oddziały wroga, które mogłyby przechwycić list. Pewny jednak byłem, że ktoś podmienił gołębia. Nie tylko dlatego, że wyleciał czarny, a przyleciał biały, ale też z powodu czasu, jaki leciał. Członek wywiadu uświadomił mnie, że gołąb dotarł do zamku w przeddzień bitwy, podczas, gdy ja wysłałem go tydzień przed. Odległość tą gołębie pokonywały w zaledwie trzy dni. Gdyby to był wróg, wysłałby gołębia niemal natychmiast, by nikt nie zauważył zwłoki. Wtedy faktycznie szukałbym winnych pomiędzy moim posterunkiem, a stolicą. Ale brakowało czterech dni, a ja usłyszałem pewną plotkę, jakoby gołębie ostatnimi czasy postradały zmysły i kierowały się w tajemnicze miejsce, zwane Cmentarzyskiem Gołębi. Znaleźć je nie było trudno. Wystarczyło pytać w odpowiednich miejscach i w odpowiedni sposób. Nie miałem skrupułów. Bardzo nie chciałem oglądać martwych ciał mojej rodziny. I bardzo chciałem ukarać tego, kto uśmiercił sześć tysięcy legionistów.

Zbiór Opowiadań "Legion"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz