Legion Kropel - Marysia Karpiel

84 4 0
                                    

Wczesnym wieczorem, jakoś między dobranocką a porą kolacyjną, w kwaterze rozległ się alarm. Jego przeszywający pisk przeplatał się z komunikatem szefowej:

– Uwaga, uwaga. Wszystkie krople zakwalifikowane we wczorajszej rekrutacji proszone są do niezwłocznego stawienia się w Sali Spadku. – Przerwała, jakby próbując sobie coś przypomnieć. – Proszę szybciutko, bo wszystkich spóźnialskich bezwzględnie olejemy.

Boże... Nie wiem, czy bardziej nienawidziłem tej baby, czy też jej błyskotliwych żarcików. Uważała się za jakąś królową nieba, bez przerwy powtarzała nam, jaką mamy ważną misję, że bez nas rośliny uschną, trawy na wiosnę się nie zazielenią, a banda zakochanych nastolatków już nigdy nie pocałuje się w strugach deszczu. Nie przeczę, jej przemowy były całkiem kunsztowne, może nawet co poniektórych idiotów motywowały, ale mojego szacunku nigdy sobie nie zaskarbiła. Bo gładkie słówka, to ona może sobie wygłaszać, ale nigdy nie zmieni to faktu, że jest tylko opasłą, zszarzałą, wiecznie chmurną chmurą, a to my — krople, jej dzielni legioniści, prawdziwymi wojownikami. To my na misjach jesteśmy na tyle odważni, by rzucić się w ponad kilometrową przepaść, następnie czołgać po błotnistym podłożu w poszukiwaniu roślinnych korzeni, mozolnie przedzierać przez warstwy wysuszonej ziemi i w poczuciu tryumfu napoić spragnione pędy i łodygi. Ona tylko steruje tą akcją, a napuszona z tego powodu jak stuknięta primadonna.

– Hej, Drop. Co tak dumasz i dumasz? Chodźmy.

Mój kompan — Krop — otrząsnął mnie z marazmu. Jak nie poszczęściło mi się z szefową, tak fortuna była łaskawa, jeśli chodzi o przyjaciela. Krop był poczciwym kolesiem. Może nie za mądrym, ale za to muchy by nie skrzywdził. Nawet kiedyś opowiadał mi, że najbardziej na świecie boi się spaść na jakiegoś owada i zrobić mu krzywdę. Tak... Serce miał wielkie, szkoda, że nie do wojaczki. Bo — co tu dużo mówić — on nie uważał naszej misji za coś tak wzniosłego, jak na to zasługiwała. A ja traktowałem tę rolę bardzo poważnie. Zrobiłbym wszystko, aby wypełnić swoje przeznaczenie, nawet, gdybym wpadł do wiadra — wydostałbym się stamtąd i poszedł nawadniać roślinę, nawet, gdybym spadł na kamień, albo wsiąkł w futro jakiegoś zwierzaka, wydostałbym się stamtąd. I bym zwyciężył.

– Już idę Krop, do cholery. Przecież się nie pali. – Byłem zdecydowanie zbyt oschły. – Oj, przepraszam stary, ale chodzę dziś jak na szpilkach, zdenerwowany jestem tym wszystkich. Wiesz przecież, jak wiele to dla mnie znaczy.

– Nie przejmuj się. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Jestem pewny, że ci się powiedzie, a małe kropelki będą sobie potem opowiadać, jak to dziadek Drop podlał jedliczkę.

Kurczę... Taki przyjaciel to skarb. Postanowiłem, że chcę być z nim do końca, na dobre i złe.

– Może skoczymy razem? – Zaproponowałem, zmierzając z Kropem do Sali Spadku.

– Pewnie, czemu nie.

Na miejscu zebrała się już spora grupa legionistów, a to, co oni wyprawiali, to był obraz nędzy i rozpaczy. Po prostu stanąłem jak wryty i nie mogłem uwierzyć, co się tam wyprawia. Jedni smarowali się olejem, przeglądając się w brzuchach towarzyszy, jak panny na wydaniu. I jeszcze zawodzili: „Och, dzięki temu olejkowi będę pięknie błyszczał w słońcu." Co to ma być!? Misja naszego życia, czy konkurs na miss kałuży!? Jeszcze inni ukręcali farby z dwutlenku siarki i malowali sobie nimi twarze. I to bynajmniej nie były barwy wojenne, a abstrakcyjne plamy bez żadnego symbolicznego znaczenia. Ewidentnie babrali się w tych farbach dla zabawy, jak opętane świnie. A już najgorsze było to, że szefowa w ogóle nie zwracała na to uwagi. Kompletna bierność. Brak jakiegokolwiek grzmotu, który utemperował by te łajzy. Postanowiłem, że się do niej zwrócę.

Zbiór Opowiadań "Legion"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz