Rozdział dziewiąty

2.1K 124 19
                                    


Uwinęła się z pakowaniem w kwadrans. Wyszła z Lavish Estate na sztywnych nogach, starając się na nikogo nie patrzeć. Pod pachą niosła kartonowe pudło ze swoimi rzeczami, niedorzecznie lekkie, kompletne przeciwieństwo tego, jak się czuła. Nie było tego wiele: kubek z nadrukowanym wizerunkiem motyla, oprawione w ramkę zdjęcie, na którym ona i Arthur radośnie szczerzą się do obiektywu, pluszowy miś wielkości dłoni, ilustrowany przewodnik po architekturze na przestrzeni wieków, kolorowy klips do dokumentów, futrzany długopis.

Wrzuciła pudło na tylne siedzenie chevroleta i chwilę patrzyła na nie tępym wzrokiem. Zastanowiła się, co pomyślałby ktoś, kto by je znalazł, gdyby jego właścicielka uległa śmiertelnemu wypadkowi. Że interesowała się architekturą i lubiła futrzane długopisy? Że była wesołą, pełną życia osobą z upodobaniem do słodkich pluszowych misiów? Nic. Prawdopodobnie nic by nie pomyślał. To był zbiór przypadkowych drobiazgów, nie dający kompletnie żadnego obrazu jej życia. Odprysk, fragment skorupy, za jaką kryje się prawda zbyt straszna i krucha, by pokazać ją światu. Jedynie zdjęcie jej i Arthura było szczerą nutą w tej fałszywej melodii. I kubek z motylem. Motylem, jakie czasem rysowała jej matka. Byłoby prosto pójść w jej ślady, zrobić ten pierwszy, niewymagający...

Przestań!

Zatrzasnęła drzwi auta i podeszła do wysokiego murowanego ogrodzenia, kryjąc się w cieniu. Potrzebowała odrobiny chłodu, teraz, kiedy całe jej ciało zdawało się składać z ognia. Wsunęła dłonie do kieszeni spodni. Palcami prawej namacała gładki, płaski kształt. Wyciągnęła telefon i zrobiła to, co nakazywał jej najprostszy, najbardziej pierwotny odruch, zakorzeniona u podstaw człowieczeństwa potrzeba bliskości. Zadzwoniła do Arthura.

Odebrał po czwartym sygnale.

- Cześć, kotku – przywitał ją. – Wszystko w porządku?

Nic nie jest w porządku, chciała krzyknąć Eva. Miała ochotę bić i kopać powietrze, wrzeszczeć, aż zedrze sobie gardło, rozbić coś w drzazgi, ale zamiast tego powiedziała:

- Bywało lepiej.

W tle słychać było szmer i jakieś skrobanie.

- Stało się coś? – zapytał Arthur. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim.

Milczała tak długo, że się zaniepokoił.

- Kotku? Jesteś tam?

- Tak – potwierdziła. – Jestem.

- Więc, co się stało? – Pauza. – Bo słyszę, że jednak coś.

Wzięła głęboki wdech i wolno wypuściła powietrze.

- Straciłam pracę – powiedziała z takim spokojem, na jaki było ją w tej chwili stać. – W dość... spektakularnym stylu.

Usłyszała skrzypnięcie. Znak, że Arthur podniósł się z fotela.

- To znaczy?

- Nie przez telefon – odparła. – Moglibyśmy zjeść razem późny lunch? W tej knajpie naprzeciwko twojego banku. Byłabym u ciebie za...

- Teraz nie mogę – przerwał jej. – Jestem w pracy i jestem trochę zajęty.

Eva przymknęła oczy i oparła czoło o chropowaty tynk.

- Zawsze jesteś zajęty – powiedziała cicho.

- Kotku, zrozum...

- Nie, w porządku. – Poczuła, że po policzkach spływają jej łzy. – Poradzę sobie. Zawsze sobie radzę.

Bo tego mnie nauczyłeś, tego już nie powiedziała, choć tak pomyślała. Zawsze jesteś zawalony tysiącem obowiązków, masz milion wymówek. Lista zajmujących cię spraw rośnie, a ja jestem gdzieś na jej końcu. Dysponujesz czasem dla mnie, ale wyłącznie na swoich warunkach, rozdzielasz go niczym władca rządzący zbyt wielką ilością światów, mądrze, sprawiedliwie, a zarazem bezdusznie. I jasne, mogę się spotkać z którymś ze znajomych, ale, wiesz, chciałam spotkać się właśnie z tobą. Teraz, natychmiast. Chciałam, żebyś rzucił dla mnie to, co robisz, żeby było tak filmowo, żebyś tym drobnym gestem pokazał, że ci zależy. Ale to, co filmowe, sprawdza się tylko w filmach. Dlatego zostawię te przemyślenia dla siebie. Moje naiwne, egoistyczne pragnienia, moje dziecinne żądania. Poczekam na twoje „potem".

- Na pewno? – W głosie Arthura słychać było troskę i jeszcze coś. Brzmiało całkiem jak... zniecierpliwienie. – Wytrzymasz do wieczora? Zabiorę cię na kolację do The Tower i wszystko mi opowiesz. Co ty na to?

- Jasne, cześć. – Stuknęła w czerwoną słuchawkę, przerywając połączenie. Chwilę patrzyła na iPhone'a, zastanawiając się, czy może zadzwonić do kogoś jeszcze, na przykład Felicii albo innej koleżanki, ale uznała, że nie. Nie teraz. Albo ma się to, czego się chce, albo nie ma się nic. Półśrodki i nagrody pocieszenia nie wchodziły w grę.

Schowała telefon do kieszeni. Przetarła oczy grzbietami dłoni i spojrzała na okna Lavish Estate. Wydawało jej się, że za jednym coś się poruszyło. Ktoś, może Peters, obserwował ją, obawiając się, że w przypływie szału najdzie ją chęć, aby zdemolować mu samochód albo zrobić coś równie antyspołecznego. W końcu napadła i pobiła biednego Elliosna, nie wiadomo, co jeszcze mogłoby jej strzelić do głowy. Przecież była Tą Evą Nolan, która w wieku siedemnastu lat trafiła na odwyk.

Przez jedną niekończącą się sekundę naprawdę miała ochotę coś rozwalić. Wyładować swój gniew, dać upust negatywnym, targającym nią emocjom, tak jak zwykła robić w przeszłości. Ale nie, nic z tego. Teraz była mądrzejsza, umiała nad sobą panować. Czasy buntu, bólu, samotności i prochów minęły. Obecna Eva Nolan nie wpadała w szał. Obecna Eva Nolan nie zamierzała dawać sukinsynowi takiej satysfakcji.

Chciała jednak mieć jej namiastkę dla siebie.

Spojrzała w okno, za którym zgodnie z jej wyliczeniami znajdował się gabinet Petersa. Uśmiechnęła się szeroko i uniosła rękę z wyprostowanym środkowym palcem.

- Udław się tą swoją zasraną robotą – wymamrotała, nie przestając się uśmiechać.

Następnie postanowiła zrobić to, co zawsze pomagało. Wsiadła do auta, wyjechała z parkingu Lavish Estate i jeździła ulicami tak długo, aż wszystkie myśli odpłynęły jej z głowy. Zostały w tyle, daleko poza miejscem, do którego starała się dotrzeć swoim chevroletem.

Przynajmniej na jakiś czas.

GANGSTERZY (przedsprzedaż w empiku, premiera 22.02.2021)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz