Lało apokaliptycznie. Krople deszczu głośno waliły w daszek nad moją głową. Końskie kopyta postukiwały rytmicznie o bruk. Po ulicy, niesłychanie brudnej i ubłoconej, w którym to błocie pewnie były przeróżne rodzaje bakterii i inne świństwa, z którymi żaden szanujący się człowiek nie chciałby mieć nic wspólnego, przemieszczzały się tłumiki ludzi w kompletnym nieładzie. Wydawało się, że próbowały sobie nawzajem coś sprzedać, a targowały się srogo i cóż, były głośne, jakby cały garnizon maszerował przez magazyn, tłukąc w garnki i hełmy, na raz rzucając talerzami i grając na trąbkach. Tłumy składały się w większości z ludzi brudnych, z gniazdami miast włosów i z dziurami w każdej części ubioru i uzębienia. A w dorożkach? Wytworni Panie i Panowie. Suknie do ziemi, niepraktyczne obcasy, futra i barakowa biżuteria lub jej imitacje. Wysokie cylindry, zdobione laski i garnitury szyte na miarę. Kompletne przeciwieństwa w dorożce, a poza nią.
Ponadto smród w niektórych miejscach zatykał nos i wywracał żołądek do góry nogami, lecz po latach człowiek przywykł. To było po prostu nasze miasto, niechlujne, gwarne, krzyczące, śmierdzące i tętniące życiem i niepowtrzymaną energią. Niezbyt higieniczne i niemalże każdy, kogo poznałam w przyszłości, nie chciałby przebywać w tym miejscu, lecz takie... prawdziwe. Takie żywe. Intensywne. Nigdy nudzące.
Jechałam w jednej z tych dorożek, lecz w odróżnieniu od innych panien nie miałam na sobie sukni, a proste spodnie, koszulę i kamizelkę z zegarkiem kieszonkowym.
- Kathrine! Jesteś tam jeszcze? – krzyknął głos z przodu dorożki.
- Tak, zamyśliłam się, Williamie. – odkrzyknęłam, akcentując jego imię.
- Dalej siedzi ci w głowie ten głupi pomysł, Kathrine? – prychnął i przedrzeźnił mnie.
- Ten głupi pomysł uratuje nam wszystkim tyłki, Williamie.
- Nie sądzę, Kathrine.
- Wiem, Williamie. Całe szczęście, nie ty masz tutaj władzę.
- Ech. – westchnął. – A szkoda, wolałbym się w końcu pobić. Brakuje mi porządnej bitki. – spoważniał.
- Mi też. Tak byłoby łatwiej. Nie cierpię tego całego politykowania i tej sztuczności, i wytworności. Jakby, to nie ja. – wydęłam wargi.
- Wiem. Jesteś koszmarnym mówcą. – zażartował i pokpił.
- No dzięki wielkie! – ale i tak na moje usta wypłynął uśmiech. On lubił słuchać, jak mówiłam. Ale ze swoim oślim uporem w życiu by tego nie przyznał.
- Wolałbym, byśmy złapali za szable i wyrżnęli sobie drogę do pokoju i Rady. – kontynuował narzekanie.
- Och, tak, ten cudny dźwięk stąpania po konających. Mrr, aż dreszcze przechodzą z przyjemności.
William wybuchnął gromkim śmiechem.
- Od kiedy ty taka perwersyjna? Niedługo zaczniemy się bawić w tortury inkwizycji?
- Wiesz, to że ty chętnie byś do nich dołączył i podtapiał chude kobiety, nie znaczy, że wszyscy czerpią z tego seksualne zadowolenie.
Parsknął.
- Ciesz się, że jestem gentlemanem, bo dostałabyś po zębach.
- Och, ależ ze mnie szczęściara! Taki szlachetny!
- NAJszlachetniejszy. – zaznaczył pewnym głosem.
- To wybijanie zębów pewnie też by ci się podobało, co, zboczeńcu?
CZYTASZ
Zagubiona W Czasie
FantasyCzas... teoretycznie płynie tak prędko. Ale mnie się dłuży. Żyję każdą sekundą mojego marnego żywotu z nadzieją na lepsze życie... za jakiś czas... I wszystko kręci się naokoło tego czasu. W moim życiu, oczywiście. Odliczam. Mam dość cierpienia. Mam...