Czego najbardziej nienawidziła w Hogwarcie? Powrotów do swojego dormitorium.
Spanie pod jednym dachem z Pansy Parkinson było czymś, czego Mavelle nie życzyła nikomu. Lecz wiele by dała za to, by ktoś wpadł na wspaniały pomysł i umieścił ją gdzieś indziej. Być może najlepiej sprawowałaby się w osobnym pokoju.
Za każdym razem, gdy wracała z lekcji do pokoju, Pansy już tam była. I zawsze miała przygotowaną niespodziankę.
Na początku były to drobne psikusy. Owady w jej łóżku, brak czystych ręczników, gdy akurat się kąpała lub zaczarowany dywan, który zaginał się złośliwie, by się na nim potknęła.
Wraz z czasem takie żarty stawały się coraz odważniejsze. Być może Pansy rozjuszyło to, że Mavelle nie reaguje na te niedogodności.
Dziewczyna musiała przyznać, że wybryki ślizgonki są irytujące i kosztują ją wiele cierpliwości. Jednak kiedy przechodziła obok niej, starała się zachować obojętną minę i nie okazywać swojej frustracji.
A w tym czasie sytuacja stawała się coraz bardziej poważna.
Mavelle zastawała swoje rzeczy w całkowitym chaosie, porozrzucane po całym pokoju, jakby przeszedł przez niego sam churagan. Potargane ubrania, p o c i ę t e szaty. Może i Mavelle posiadała różdżkę oraz odpowiednią wiedzę, aby usunąć zniszczenia i cofnąć pewne procesy, lecz nie zmieniało to faktu, że było to czasochłone, irytujące i przede wszystkim męczące. Po naprawieniu szkód, jakie wyrządziła Pansy, padała na łóżko i z miejsca zasypiała. Parkinson była na tyle rozsądna, że znikała z dormitorium przed powrotem Mavelle.
Mavelle zastanawiała się, dlaczego ta wciąż to robiła. Czy to przez to, że cały czas ignorowała pełną dumy ślizgonkę? Czy wciąż mściła się za ten pierwszy dzień, kiedy publicznie znieważyła dziewczynę i podkopała jej autorytet? A może to przez lojalność wobec owego Dracona, o którym wówczas wspomniała?
Zamęczała się tymi pytaniami w międzyczasie zauważając wrogie spojrzenia rzucane jej przez Minerwę McGonagall. To z jej lekcji uciekła kilka dni temu i widocznie nie przypadła do gustu nauczycielce.
Szkolne życie okazało się bardziej monotonne niż myślała. Wstawanie, lekcje, sprzątanie po Pansy i spanie. I tak cały czas. Czasami rozmawiała też z Cynthią. Od wybuchu jej kociołka zaczęły spędzać ze sobą trochę więcej czasu. "Trochę", bo gryfonka musiała odrabiać szlaban u Filcha. Tak mijały jej dni, rutyna wkradła się do jej życia szybciej niż zakładała.
Lecz pewnego dnia Pansy posunęła się za daleko.
Łóżko Mavelle zniknęło. To dotarło do niej pierwsze. Nie miała łóżka. A potem jej wzrok powędrował w stronę klatki, skąd dochodziło ciche skrobanie. To był Ray, a stan w jakim go zastała wydarł z gardła Mavelle okrzyk zgrozy.
Jej kruk, wierny towarzysz, który nie odstępywał jej boku i był z nią od samego początku, został zamknięty w klatce, której nienawidził, ze skrępowanymi nogami i związanym dziobem, przefarbowany na brudną purpurę zmieszaną z zieloną farbą. Jednym pazurem skrobał dno klatki, jakby resztkami sił nawoływał pomocy.
Mavelle podbiegła do niego i pierwsze co zrobiła po otwarciu klatki, to pozbawiła kruka krępujących go więzów, zawiązanych tak mocno, że jego nogi z łatwością mogły zostać złamane. I przytuliła go delikatnie do swojej piersi.
Ray zaskrzeczał cicho, gdy jego dziób także został uwolniony. Nie ruszał się przez długi czas. Dziewczyna modliła się, by powodem było tylko odrętwienie, które musiało dopaść go po tak długim czasie w bezruchu.
Mavelle płakała, gdy pozbywała się farby z jego pięknych, lśniących piór.
***
Severus otworzył drzwi, mocno zirytowany głośnym pukaniem do jego komnat o tak późnej porze. Jeżeli widok Mavelle zdołał go zaskoczyć, niczego nie dał po sobie poznać.
— Co ty tu robisz? Jest już dawno po ciszy nocnej i nie powinnaś wałęsać się po korytarzach — warknął, jeszcze bardziej zirytowany niż jeszcze minutę temu.
Dziewczyna naburmuszyła się.
— Nie wałęsam się. Przyszłam prosić o tymczasowy nocleg.
Tym razem Severus oniemiał. W dodatku po raz kolejny dane mu było ujrzeć jej zaczerwienione policzki. Do tej pory zdarzyło się mu dojrzeć zaledwie kilka razy jej zawstydzenie, a było to czymś tak rzadkim, że uśmiechał się wówczas złośliwie. I znów odczuł tę cholerną satysfakcję, brnął więc dalej.
— Cóż to za niemoralna propozycja, panno Dayton? — zapytał, specjalnie używając tego tonu, który działał na nią paraliżująco.
Spodziewał się, że rumieniec się pogłębi, ale zdecydowanje nie tego, że będzie tak rozpierała go z tego powodu duma.
— Tylko na jedną noc, profesorze – wydukała, spuszczając wzrok. — Już więcej nie będę zawracać panu głowy.
Przyjrzał się jej bliżej i dopiero wtedy zauważył zaczerwienione oczy i drżącą dolną wargę. Do piersi przyciskała aksamitną, zieloną poduszkę, na której widok w innych okolicznościach wykrzywiłby wargi w dziwnym grymasie, przypominającym uśmiech. Na niej leżało coś o dziwnie wyblakłych piórach, zwinięte w małą, żałosną kulkę. Natomiast włosy Mavelle znów były splątane, a jej wzrok lekko zamglony.
Coś było nie tak.
Severus zacisnął usta w cienką linię
— Nikt cie nie widział? — spytał i zaczekał aż pokręci głową. Wtedy odsunął się, robiąc jej miejsce w drzwiach. — Właź.
Posłusznie wślizgnęła się do środka, ale on musiał się jeszcze raz rozejrzeć. Tak dla pewności. Dopiero potem zamknął za nimi drzwi, tym samym odgradzając ich od mroków Hogwartu.***
Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej, jak siedziała w fotelu, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w migające płomienie. Skulona w sobie, z śpiącym krukiem zawiniętym w ciepły materiał i otulonym jej ramionami, nieruchoma niczym posąg.
Nie zamierzał pytać, jaki miała powód, by przyjść tutaj w środku nocy. Opuścił salon, zostawiając ją samą.
Słysząc jak kroki Snape'a oddalają się i cichną, pozwoliła sobie na opuszczenie gardy. Zerknęła na Raya. Wydawał się jej tak kruchy, gdy spał. Jego pierś unosiła się spokojnie i opadała, a czasami z jego dzioba wydobywały się ciche świsty wydychanego powietrza.
Zatkała usta dłonią, by zdusić w sobie jęk, kiedy poczuła jak jej ciałem wstrząsa szloch.
Miała go chronić.
Tak naprawdę nigdy nie miała możliwości sprawować nad kimś opieki. Ray był pierwszą istotą, za którą miała być odpowiedzialna. Z momentem nadania mu imienia ostatecznie stał się jej, a ona, jako jego właścicielka, powinna o niego dbać. Był żywym stworzeniem, które czuje.
Dotarło to do niej z mocą, gdy w tamtej okropnej chwili napotkała jego wzrok. Był pełen udręki.
Czuła się winna temu, co się wydarzyło. Wiedziała, że nie może cofnąć czasu. Jednak gdyby to było możliwe, starałaby się za wszelką cenę powstrzymać Parkinson. Ślizgonka posunęła się za daleko.
Lecz nie mogła go cofnąć. A Ray został nieodwracalnie skrzywdzony. Czasami miotał się we śnie, machał skrzydłami. Krakał przeraźliwie, by zaraz znów leżeć spokojnie. To powtarzało się, jakby zły sen powracał i nawiedzał go co kilka godzin.
Tamtej nocy Mavelle czuwała.***
Parkinson obnosiła się ze swoim samozadowoleniem od samego rana. Kiedy zaś napotkała mordercze spojrzenie pokrzywdzonej współlokatorki, uśmiechała się złośliwie. Tryumfowała.
Mavelle przez prawie całą noc nie zmrużyła oka. Dopiero gdzieś nad ranem zasnęła i obudziła się po dwóch godzinach przez głośne krakanie. Gdyby nie Ray spóźniłaby się na ucztę, a być może nawet na lekcje, co wcale nie poprawiłoby jej reputacji. Więc ledwo żywa powlokła się do Wielkiej Sali, zostawiając Raya u Snape'a. Nie miała zamiaru odsyłać go do dormitorium. Sama nie miała ochoty tam wracać.
Przełykała śniadanie, topiąc ciskający gromami wzrok w Parkinson.
Jeszcze jeden uśmiech, pomyślała, przemierzając korytarze zamku, prawie biegnąc. Złość dodawała jej skrzydeł.
Nie zwracała uwagi na uczniów usuwających się jej z drogi, posyłających spojrzenia. Tych, którzy bledli, widząc jej pełne furii oblicze, też ignorowała.
Miała gdzieś to, jak teraz wygląda, chociaż mieśnie twarzy bolały, gdy tak potwornie się krzywiła.
Jeden uśmiech, powtarzała sobie Mavelle, jeszcze jeden a rozszarpię ją.
Lekcja transmutacji znów miała okazać się katastrofą.
— Wyglądasz… upiornie — szepnęła siedząca niedaleko Cynthia, nieco odsuwając się od emanującej złą energią dziewczyny.
Słowa gryfonki nie docierały do świadomości Mavelle. Patrzyła jak Parkinson rozmawia z koleżankami, a ta, jakby wyczuwawszy na sobie jej wzrok, odwróciła się.
Ślizgonka rozciągnęła usta w złośliwym grymasie, Mavelle szarpnęła się.
Wściekłość zawładnęła nią całkowicie, kiedy dostrzegła ten zasrany uśmiech.
I rzuciła się na Parkinson. Choć dobrze wiedziała, że to do reszty zniszczy ją w oczach innych.
Oczy Cynthii rozwarły się szeroko, gdy Mavelle w ciągu kilku sekund znalazła się tuż przy ławce dziewczyny.
— Jesteś taka szybka — wyrzuciła w przestrzeń gryfonka, choć Mavelle nie mogła jej usłyszeć.
Właśnie ściskała w rękach kołnierzyk Parkinson i szczerzyła zęby w wściekłości. Uniosła ją gwałtownie w górę, nie zważając na jej zszokowaną minę. Prawie przycisnęła twarz do jej twarzy i zaczęła cedzić przez zaciśnięte zęby:
— Nie bądź taka pewna siebie, bo kiedyś ta pewność cię zgubi i ktoś w końcu ci przyłoży. A w tym momencie. Cholernie. Mnie. Irytujesz. — Wypluła te słowa z jadem. Oczy Mavelle płonęły. — Skończ tę chorą gierkę.
— Panno Dayton! Proszę natychmiast przestać! — zakomunikowała nauczycielka, ale została zignorowana.
— Masz nas zostawić w spokoju, rozumiesz?! Jeżeli znów staniesz mi na drodze…
— Dayton!
Mavelle kątem oka dostrzegła dłoń kobiety, wędrującą po różdżkę. Parkinson opadła na ławkę z cichym łoskotem, wciąż wpatrując się w Mavelle, całkowicie oniemiała.
W tamtym momencie zadzwonił dzwonek, a Mavalle dokończyła:
— Zagrzebię cię.
Parkinson nie odważyła się zapytać, co to znaczy. Kiedy Mavelle wyszła, ślizgonka otrząsnęła się i dotarło do niej, co się właśnie stało. Twarz dziewczyny wykrzywił grymas złości.
Mavelle nie miała pojęcia, że zamiast ugasić pożar, wznieciła go na nowo.
CZYTASZ
Kusicielka [Całość] ✓
Fanfic(Severus x OC) „W pana przypadku samotności nie da się mierzyć we łzach. Gdyby tak było, odwodniłby się pan dawno temu" Severus - na prośbę Lucjusza - zajmuje się dziewczyną, którą ten przygarnął. Jego spokojne życie dobiega końca i wypełnia się Mav...