Mavelle stała tuż przed wejściem do Hogwartu z kilkoma zmniejszonymi walizkami w kieszeniach swojej szaty. Czuła się dziwnie nosząc pierwszy w życiu mundurek. Sięgał jej aż do kostek. W dodatku tuż obok niej stał czarnowłosy mężczyzna, który od ich spotkania z dyrektorem emanował złą energią. Jego srogi wyraz twarzy i niebezpieczny błysk w oku dał jej znać, żeby nie denerwować go bardziej. Zdążyła nauczyć się, w jakich momentach powinna milczeć po tamtym dniu, kiedy doprowadziła go do szału.Czasami zerkała na niego znad książki, obserwując jego kamienną twarz, jakby wyrytą z marmuru. I doszła do wniosku, że strasznie ją to irytowało. Czuła się pewniej w jego obecności niż kilka dni temu.
— Dlaczego się pan nie uśmiecha?
Zadała to pytanie tylko po to, by zwrócić jego uwagę, zmusić go do jakiejś reakcji. Jednak poczuła jak zalewa ją fala rozczarowania, gdy nawet nie uniósłszy wzroku znad książki, warknął:
— Nie zadawaj głupich pytań.
Zmarszczyła brwi i zaczęła otwarcie się na niego gapić.
— Wcale nie jest głupie.
Tym razem nawet nie starał się odpowiedzieć. Po prostu ją zignorował. Słyszała głośne stukanie zegara, zawieszonego na ponurej ścianie i tylko ten jeden dźwięk przerywał ciszę, która zapadła w pomieszczeniu.
Patrzyła dalej, wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się w ciągu tych minut ani trochę. I nagle wpadł jej do głowy pomysł. Nie mógł dostrzec diabelskiego uśmieszku, który uformował się nagle na jej twarzy. Nadeszła pora sprawdzić, jak daleko może się posunąć. Warto poznać granicę, której nie powinna przekraczać.
— Niech pan odpowie.
Znów cisza.
Uśmiechnęła się chytrze.
— Czy to wykracza poza pana możliwości?
Powoli podniósł głowę i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, a jakaś dziwna iskra w czarnych, jak dwie bezkresne otchłanie oczach rozjarzyła się nagle, by zaraz znów zgasnąć.
— Poza moje możliwości wykracza rozmowa na bezsensowne tematy z rozkapryszonymi dziewczynkami.
Stal w jego głosie przestała ją już ruszać. Nagminnie używał wobec niej tego tonu. Jednak to, że nazwał ją dziewczynką, wznieciło w niej gniew.
— Wypraszam sobie! W świetle prawa jestem już prawie pełnoletnia, więc nie ma pan prawa mnie tak nazywać.
— Nie mam prawa? Przyjąłem cię pod MÓJ dach, dałem ci dostęp do MOICH cennych ksiąg i możliwość swobodnego poruszania się po MOIM domu. Ukryłem przed kimś, kto chce cię dorwać, nakarmiłem, nawet cię nie znając, a ty masz czelność wypominać, czego mi nie wolno?
Wyglądało na to, że wreszcie coś go poruszyło. I choć miał całkowitą rację - wiedziała o tym - nie mogła się zamknąć. Nie teraz, gdy udało się jej wzbudzić w nim jakieś inne uczucia niż tylko lodowatą złość czy obojętność. Musiała sprawdzić jak daleko może się posunąć.
— To zabawne, wcale nie czuję wdzięczności. Nie jestem gościem, lecz więźniem tego domu i powoli zaczyna brakować mi powietrza. W dodatku siedzenie tu z panem jest nużące.
Po części była to prawda – nie pozwalał wyjść na zewnątrz, choćby do obumarłego ogrodu za domem. Słowa przez nią wypowiedziane bolały ją równie mocno, jak te, którymi jej odpowiedział.
— Skoro tak pani uważa, panno Dayton, to może powinna pani skontaktować się z Lucjuszem i poskarżyć na brak rozrywek? Z wielką przyjemnością pozbyłbym się pani jak najszybciej to możliwe.
Nie pozwoliła sobie na jakąkolwiek zmianę w postawie, aby nie mógł zauważyć jak bardzo te słowa uraziły jej dumę. Nie mogła poprosić o to Lucjusza, nie miała prawa. Nawet nauczyciel eliksirów nie mógł znieść jej towarzystwa. Gra jednak musiała toczyć się dalej.
Zmrużyła niebezpiecznie oczy, przybrała ton pełen wyniosłości.
— Rzeczywiście, spędzanie czasu z przewrażliwionym, zrzędliwym starcem nigdy nie było szczytem moich marzeń — wysyczała przez zęby.
Zobaczyła jak wyraz jego twarzy zmienia się diametralnie z obojętnej w szaleńczo wściekły.
— JAK ŚMIESZ SIĘ TAK DO MNIE ZWRACAĆ, PRZEKLĘTA DZIEWUCHO!!!
I proszę, osiągnęłaś swój cel, pomyślała z irytacją. Przy okazji ogłuchłaś.
Cóż, nie spodziewała się, że może mieć tak potężny głos!
Jednak nie mogła powstrzymać triumfalnego uśmiechu. Cóż, teraz przynajmniej znam twój słaby punkt, STARUSZKU.
Patrzyła jak z trudem powstrzymuje się od ruszenia w jej stronę i uduszenia jej własnymi rękami. Lecz nie byłaby sobą, gdyby posłuchała głosu rozsądku i się zamknęła.
— Dyszy pan jak stara lokomotywa.
I tym właśnie sposobem zapieczętowała swój los.
Nawet nie zarejestrowała ruchu, jaki wykonał mężczyzna, lecz w mgnieniu oka był już przy niej, wgniatając jej ciało w lodowatą powierzchnię ściany i wbijając boleśnie różdżkę w gardło. Poczuła lodowaty pot, spływający wzdłuż karku i kręgosłupa, niemal wygiętego w łuk przez pozycję, którą wymuszał na niej mężczyzna, będący wówczas ucieleśnieniem furii. Spojrzała w jego oczy i poczuła strach tak wielki, że byłaby gotowa zemdleć tu i teraz między ścianą a czarodziejem, który chciał ją zabić.
— ZAMKNIJ. SIĘ. SMARKULO.
Cedził słowa przez zaciśniętą do granic możliwości szczękę, a ona mogła tylko patrzeć z przerażeniem w jego żarzące się czarne oczy. Z trudem dotarło do niej, że jego lewa ręka zaciska się na jej udzie. Obserwowała tylko jak powoli jego złość maleje, z naiwną nadzieją, że przeżyje tę noc.
— Wiesz, mógłbym cię teraz skrzywdzić.
Nie wątpiła w to nawet przez sekundę. Oczami wyobraźni widziała już jak bez użycia magii wykręca jej nogę pod nienaturalnym kątem, a ona wrzeszczy w agonii. To byłoby takie naturalne, wydawało się jej, na miejscu i wcale nie zdziwiłaby się, gdyby tak właśnie zrobił. Jednak po chwili powróciła jego zwyczajna maska.
— Nie zapominaj, kim byłem w powszednim fachu.
W tamtym momencie puścił ją i ruszył w stronę swojego gabinetu. Przez kilka następnych dni ostentacyjnie ignorował Mavelle i posyłał jej mordercze spojrzenia. Było to prawie na samym początku ich znajomości.
CZYTASZ
Kusicielka [Całość] ✓
Fanfic(Severus x OC) „W pana przypadku samotności nie da się mierzyć we łzach. Gdyby tak było, odwodniłby się pan dawno temu" Severus - na prośbę Lucjusza - zajmuje się dziewczyną, którą ten przygarnął. Jego spokojne życie dobiega końca i wypełnia się Mav...