— Zbieraj się. Wychodzimy.
Była zaskoczona, kiedy mężczyzna stanął w progu salonu, całkowicie niewzruszony, ukazując się jej nagle w samym środku dnia i równie szybko znikając. Przekazał jej tylko krótką informację, która nie zdradzała właściwie niczego konkretnego, lecz Mavelle uśmiechnęła się radośnie na wiadomość, że może wreszcie wyrwać się z tego domu. Nie chodziło o to, że nie podobało jej się przebywanie w nim, ale o to, że po kilku dniach miała już dość tej bezczynności i irytującego poczucia beznadziei, które ogarniało ją coraz częściej niżby chciała.
Przerwała czytanie w połowie zdania i porzuciła lekturę, odkładając ją na mały stolik niedaleko małej biblioteczki. Potem pospieszyła do swojej sypialni, przeczuwając, że Snape czeka na nią przy drzwiach i coraz bardziej się niecierpliwi. Wpadła do pomieszczenia jak burza, nie przejmując się hałasem jaki stwarza i jednym ruchem otworzyła szafę. Nie miała pojęcia, co na siebie włożyć. Jeśli wychodzili gdzieś, gdzie będzie dużo ludzi, spali się ze wstydu – nie wiedziała, jak ubierają się dzisiaj czarodzieje, a nie chciała wyjść na dziwaczkę, gdy wyjdzie na ulicę. Nie lubiła zbytnio wyróżniać się z tłumu, więc nie było mowy o jaskrawych kolorach, których i tak prawie nie było w jej garderobie.
— Dzieciaku!
Słysząc znów nowe przezwisko, które nadał jej niedawno, skrzywiła się. Popełniła błąd, kiedy zareagowała tak także za pierwszym razem, bowiem dostrzegł jej minę i obrał sobie za cel denerwowanie jej w ten sposób. W jego tonie usłyszała jednak karcącą nutę, co oznaczało, że ma coraz mniej czasu.
W ciągu krótkiej chwili doszła do wniosku, że woli spalić się ze wstydu niż doświadczyć gniewu tego człowieka.
Wybrała więc, prawie na oślep, zielony sweter i zwykłe czarne rurki, prędko wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami. Po chwili wróciła, porwała w dłonie pelerynę Lucjusza, na której nie było już widać śladów krwi dziewczyny i znów opuściła sypialnię, tym razem ostrożniej, bo wcześniej prawie zabiła się na schodach, potykając o własne nogi. Po drodze założyła buty i kiedy stanęła przed zirytowanym czarodziejem, uśmiechała się radośnie, próbując ukryć przyspieszony oddech.
Skrzywił się, widząc jej entuzjazm, lecz gdy jego wzrok spoczął na zielonym sweterku, jego usta lekko drgnęły, a dziewczyna zastanawiała się czy powstrzymywał się przed grymasem czy jednak uśmiechem. Skłaniała się ku temu pierwszemu, nie mając pojęcia, co mogłoby wywołać nawet nikły uśmiech u tego ponurego człowieka. Nie miała jednak czasu na takie rozmyślenia, bo posłał jej zniecierpliwione spojrzenie.
— Co? — spytała skołowana, kiedy nie poruszył się nawet o milimetr.
— Użyjemy aportacji — wyjaśnił, patrząc na nią wyczekująco. Poczuła złość, dostrzegłszy jego nieco kpiący wyraz twarzy. — Chyba wiesz na czym to polega?
— Oczywiście!
Oburzona do granic możliwości, patrząc mu hardo w oczy, sięgnęła po jego lewą dłoń i splotła ją ze swoją w mocnym uścisku. Drgnął niemal niezauważalnie i rzucił w jej stronę ostre spojrzenie, próbując w miarę spokojnie uwolnić swoją rękę. Jednak cholerna dziewucha była silniejsza niż przypuszczał.
— Coś nie tak? — Zacisnął szczęki, kiedy przybrała minę niewiniątka, i chociaż nie mógł być tego pewny, to przypuszczał, iż tak naprawdę w duchu uśmiechała się złośliwie.
— Ależ skąd — wycedził, choć kusiło go, by pogruchotać jej kości ręki tak, by już więcej nie odważyła się go dotknąć.
— Świetnie.
Słysząc jej pełen satysfakcji głos, skupił się na właściwym miejscu i natężył wolę, aby znaleźć się w tamtej przestrzeni i już czuł jak osuwa się w nicość.
Zaskoczył tym Mavelle, która nie spodziewała się tak szybkiego przeskoku i pisnęła cicho. Poczuła, że jego zimna ręka wymyka jej się, więc wzmocniła uścisk, a w następnej chwili ogarnęła ją ciemność. Na chwilę zabrakło jej oddechu, ale zaraz mogła zaczerpnąć powietrza, gdyż dotarli do celu.
Nadal trzymała się kurczowo mężczyzny, dopóki nie dojrzała pełnego złośliwości wzroku.
— Czyżbyś nie przepadała za tą formą transportu?
Wypchaj się, dupku.
Natychmiast wyplątała palce z jego dłoni i już miała mu odpyskować, kiedy otoczenie, w którym się znaleźli przykuło jej uwagę. Okazało się, że aportowali się na sam środek ruchliwej ulicy, wzdłuż której znajdowały się najróżniejsze sklepy z kolorowymi i zachęcającymi do wizyty witrynami. I choć dość wąska, wypełniona była przez masę ludzi, robiących zakupy: dzieci, dorosłych, a nawet starców, którzy znikali za drzwiami pubów. Patrząc na nich, domyśliła się, że są to jedynie czarodzieje, więc musieli wylądować na jednej z tych ulic, które dla ludzi nie istnieją.
Mavelle rozglądała się z zachwytem, nie wiedząc gdzie podziać wzrok, chcąc zobaczyć absolutnie wszystko, co było oczywiście niemożliwe. Słyszała śmiechy i rozmowy dopływające do niej ze wszystkich stron, pohukiwania sów, umieszczonych w klatkach, wiszących na zapleczu jednego ze sklepów.
Ulica wręcz tętniła życiem.
— Paranoja — skomentował nagle spochmurniały mężczyzna u jej boku.
Dziewczyna zignorowała to, choć miała wielką ochotę zaprzeczyć.
— Gdzie jesteśmy?
— Na ulicy Pokątnej, gdzieżby indziej — skwitował, mrucząc coś pod nosem, kiedy jakiś dzieciak potrącił go, goniąc za swoim młodszym kolegą. Okulary zsunęły mu się z nosa, gdy zaplątał się w pelerynę czarnowłosego, groźnie wyglądającego mężczyzny i uniósłszy wzrok, zbladł, dotarło bowiem do niego z kim ma do czynienia. Ukłonił się nerwowo aż po pas, tak że twarz zakryły mu długie jasne loki.
— Bardzo przepraszam, panie profesorze!
Mavelle patrzyła zdziwiona jak chłopiec prostuje się i odwraca, by wszcząć pogoń za małym urwisem, znikającym już w kolejnym sklepie. Lecz zanim jeszcze zrobił pierwszy krok, jego wzrok przypadkowo powędrował w jej stronę. Źrenice rozszerzyły się w szoku, a ona nie wiedziała czy to z powodu jej wyglądu, czy tego, że towarzyszyła mrocznemu nauczycielowi.
— Coś jeszcze, panie Prown? — spytał rozdrażniony Snape, gdy dzieciak gapił się zdecydowanie zbyt długo, by można było uznać to zachowanie za odpowiednie.
Loczek zmieszał się odrobinę, a Mavelle z rozbawieniem odnotowała rumieńce, które wpłynęły na jego policzki. Pokręcił głową, a loki zatrzęsły się wokół jego twarzy. Pobiegł przed siebie, potykając się co chwila, kiedy zerkał za siebie, by znów móc spojrzeć na białowłosą.
— Bezczelność — burknął Snape pod nosem, ale dziewczyna usłyszała to i po raz kolejny tego dnia przyjrzała mu się uważniej, zaskoczona jego zachowaniem.
— Zaczekaj tu. Pójdę kupić rzeczy, które będą ci potrzebne na lekcjach. — Nie zdążył zrobić kroku, a już posłał jej miażdżące spojrzenie, które zatrzymało ją w miejscu. — Ani mi się waż ruszyć choćby o krok.
Skinęła krótko głową, znosząc dzielnie te kilka chwil ciszy, które miały przekonać ją, że mówi całkowicie poważnie. Potem odwrócił się z szelestem czarnych szat, co uczyniło odejście mężczyzny nieco dramatycznym i cierpliwie czekała aż zniknie we wnętrzu jednego ze sklepów, gdzie sprzedawano kociołki, jeśli wierzyć wielkiemu szyldowi.
Dopiero wówczas pozwoliła sobie, by ogarnęło ją rozdrażnienie i energicznym krokiem ruszyła wzdłuż ulicy, wcześniej otulając się ciaśniej peleryną i chowając twarz pod kapturem, świadoma gapiących się przechodniów.
Zaczekać? Czy naprawdę myślał, że będę tam stać jak kołek, pozwalając by taka okazja uciekła mi sprzed nosa? Pewnie miał zamiar uwinąć się z zakupami jak najszybciej to możliwe i wrócić, nawet nie pozwalając mi się rozejrzeć! Co to, to nie!
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, gdzie się kieruje, więc z zaskoczeniem przywitała księgarnie o dźwięcznej nazwie: „ Esy i floresy ". Zły humor odpłynął w zapomnienie, a na jej twarzy zakwitł uśmiech.
Wnętrze sklepu okazało się przytulne, a prawie całą wolną przestrzeń zajmowały książki, co bardzo spodobało się dziewczynie, która już dopadła pozycję, która ją zaciekawiła. Z radością pakowała w ręce kolejne, niekiedy uśmiechając się z podekscytowaniem, zupełnie nieświadoma tego, że jest obserwowana. Z każdą chwilą stos powiększał się tak, że kiedy dotarła do lady, całkowicie zasłaniał jej widok. Dziewczynie udało się jednak położyć je przed starszym mężczyzną i wychylić się zza nich z rozpromienioną twarzą.
— Wezmę te!
Sprzedawca zlustrował wzrokiem imponujący stos książek i podał cenę. Mavelle przygasła nagle, a cała energia i radość opuściła jej ciało.
— Kompletnie zapomniałam — jęknęła zrozpaczona, lecz zreflektowała się i posłała mężczyźnie przepraszające spojrzenie. — Nie mam tylu pieniędzy.
Tak naprawdę nie miała ich wcale. Co prawda Snape wspomniał, że Lucjusz przekazał mu pewną sumę, żeby sobie coś kupiła, ale nie przyszło jej do głowy, by o nie poprosić. Zresztą, gdyby to zrobiła od razu domyśliłby się, że zamierza zwiedzić ulicę Pokątną wbrew jego zakazom.
— Odłożę je na miejsce — odparła, czując jak znów ogarnia ją to beznadziejne uczucie. Nie mogła kupić nawet jednej z nich.
Nagle kątem oka dostrzegła ciepły uśmiech siwiejącego już mężczyzny, który powstrzymał jej dłonie, kiedy chciała znów unieść książki. Pomyślała, że może zaoferuje jej pomoc w odniesieniu ich, ale zupełnie nie spodziewała się jego słów.
— Zależy pani na nich, prawda?
Oniemiała, zbyt zszokowana, by zaprzeczyć, jak nakazywała grzeczność.
— Skąd pan...
— Obserwowałem panią od dłuższego czasu i nie ma mowy o pomyłce — wyjaśnił, a ona zarumieniła się lekko, co zdarzyło jej się chyba po raz pierwszy w życiu.
— To i tak nie ma znaczenia. Nie mam pieniędzy.
— Mogłaby pani zapłacić następnym razem — podsunął życzliwie.
— Nie, to zbyt... W dodatku wątpię by następny raz w ogóle miał miejsce — argumentowała zażarcie, nie chcąc sprawiać żadnych kłopotów. Przypomniała sobie surowy wyraz twarzy nowego opiekuna i zmarkotniała. — Severus nigdy więcej mnie tu nie zabierze po tym, jak mu uciekłam...
Wymruczała to do siebie, niemal bezwiednie, dlatego aż podskoczyła, gdy usłyszała huk. Podniosła wzrok i zobaczyła, jak mężczyzna prędko podnosi książkę, którą strącił przypadkowo dłonią. Wyprostował się i utkwił w dziewczynie wzrok. Poczuła się nieco nieswojo.
— Severus? Ma pani na myśli: Severus Snape? — zapytał nagle ożywiony, poprawiając okulary, które zsunęły mu się z długiego nosa.
— Tak — powiedziała trochę niepewnie. — Zna go pan?
Starszy sprzedawca zaśmiał się głośno.
— Pyta pani, czy go znam? Oczywiście! Można powiedzieć, że to nasz stały klient.
Cóż, nie zdziwiło ją to tak bardzo, jak myślała. Na pewno przebywał tu o wiele dłużej niż jakikolwiek inny czarodziej, sądząc po jego olbrzymiej kolekcji ksiąg.
— Niech pani weźmie te książki. Wszystkie! — wyrwało się nagle z gardła mężczyzny.
— Słucham?
— Jest pani teraz jego podopieczną, prawda? — zapytał, jakby olśniony, a ona nawet nie zdążyła spytać, skąd posiada taką wiedzę. Czyżby wiedzieli już wszyscy? — Więc zapłaci za panią, kiedy tylko przybędzie tu ponownie!
— Oszalał pan? Zabije mnie, gdy tylko mu o tym powiem.
— Nie sądzę — odparł, wkładając książki do małego plecaka, używając zaklęcia zmniejszająco – powiększającego. W pewnym momencie zawahał się i spojrzał na nią z niepewnym uśmiechem. — Jednak może lepiej będzie, gdy mu pani o tym nie wspomni.
— Lepiej nie ryzykować.
— Lepiej nie ryzykować — zgodził się.
Pozostali klienci nie wydawali się być zdziwieni tą sytuacją, spokojnie wędrowali między kolejnymi półkami. Niektórzy nawet skinęli jej uprzejmie, kiedy ich oczy się spotkały.
— Czy to naprawdę w porządku? — spytała, kiedy wręczył jej plecak, który okazał się zadziwiająco lekki.
— Och, spokojnie! Nic mu się nie stanie, jeśli pomoże komuś ten jeden raz! Nieważne, czy świadomie, czy też nie.
To ostatecznie rozwiało jej wątpliwości i wyszła z księgarni żegnana ciepłym uśmiechem mężczyzny.
— Niech pani przekaże mu, że Bart go pozdrawia!
Ruszyła dalej, znów w dobrym nastroju, i starała się nie myśleć o tym, co się stanie, kiedy już Snape ją odnajdzie. Schowała plecak pod pelerynę, która była na tyle obszerna, że nie wyglądało to ani trochę podejrzanie. Wciąż miała naciągnięty na głowę kaptur, dlatego nie przyciągała uwagi przechodniów, co dodało jej otuchy i sprawiło, że poczuła się bezpieczniej.
Wędrowała jeszcze dalej, podziwiając zza szyb różnego rodzaju magiczne przedmioty i słodycze, czując się cudownie. Dyskretnie przyglądała się również czarodziejom, rejestrując w co są ubrani i jak się zachowują. Gdzieś w tłumie mignęła jej imponująca burza brązowych włosów, ale szybko zniknęły z pola widzenia Mavelle, na co ta wzruszyła tylko ramionami.
Lecz po chwili kątem oka dostrzegła charakterystyczne jasne, blond włosy, których nie sposób było pomylić z żadnymi innymi. Nie wahając się ani chwili dłużej pobiegła za mężczyzną, a wizja spotkania dodawała jej sił. Przepraszała ludzi, których potrącała, ale robiła to niemal automatycznie, gdyż jedyne, co się dla niej w tamtym momencie liczyło to ponowna możliwość ujrzenia tego pięknego uśmiechu, za którym tak tęskniła.
Jakże wielka była jej rozpacz, kiedy straciła go z oczu. Wystarczyła ta krótka chwila, w której obejrzała się za siebie, by zaprzepaścić szansę od losu. A zrobiła to, bo w pierwszym momencie wydało jej się, że w tłumie dostrzegła czarne szaty.
Zwolniła i teraz wędrowała po Pokątnej przygaszona i zła na siebie. Nie powinna przejmować się swoim opiekunem, nie w chwili, kiedy mogła dogonić tamtego mężczyznę.
I przeszłaby obok sklepu Madame Malkin całkowicie obojętnie, gdyby kątem oka nie dostrzegła charakterystycznych jasnych blond włosów. Cofnęła się o kilka kroków i wtedy go zobaczyła.
W pierwszym odruchu chciała wpaść do środka i przywitać się z nim, lecz potem zauważyła, że nie był sam. Towarzyszyła mu piękna kobieta i chłopak, odwrócony do niej tyłem, który zdawał się być mniej więcej w jej wieku i któremu mężczyzna przyglądał się z widoczną dumą. Mavelle poczuła lodowate ukłucie w sercu, kiedy odwrócił się, bo wówczas nic nie mogło już dać jej nadziei na to, że to nie tak. Że się myli.
Lecz wystarczyło, że spojrzała na nich obu, na mężczyznę i chłopca, i już wiedziała. Mieli taką samą bladą cerę oraz identyczne zimne, szare oczy. Nie było mowy o pomyłce. Jednak kroplą, która przepełniła czarę okazała się być ręka mężczyzny owinięta wokół talii kobiety i miłość, z jaką na nią patrzył. Domyśliła się, że to jest jego rodzina.
Jego p r a w d z i w a rodzina.
Z trudem powstrzymała łzy, ale udało jej się, choć czuła się tak, jakby ktoś właśnie przebił jej serce sztyletem.
— TU JESTEŚ! CZY NIE MÓWIŁEM CI, BYŚ...!
Czarnowłosy czarodziej urwał, widząc, jak dziewczyna ciasno owija się peleryną i trzęsie się jak osika, odwracając tyłem od widoku zza szyby. Ogarnął go lekki niepokój, że ktoś mógł jej coś zrobić, a wtedy przecież Malfoy go zabije.
— Mam powiedzieć Lucjuszowi, że utrudniasz mi moje zadanie?!
— Zrób to.
Zaskoczył go stanowczy rozkaz, który wydobył się z ust jego podopiecznej, choć w żaden sposób nie dał tego po sobie poznać. Wciąż patrzył na nią z wściekłym grymasem.
— Zrób to. Teraz. — Wskazała lekko drżącym palcem na sklep Madame Malkin i ruszyła przed siebie, byle dalej od prześladującego jej obrazu.
Severus dostrzegł przez szybę trzyosobową rodzinę i jeszcze raz spojrzał za coraz bardziej oddalającą się postacią. Warknął, niezadowolony z obrotu sytuacji i wyczarował świstek papieru, na którym napisał krótką wiadomość i posłał ją za dziewczyną, by po chwili wahania przekroczyć próg sklepu.
CZYTASZ
Kusicielka [Całość] ✓
Fanfiction(Severus x OC) „W pana przypadku samotności nie da się mierzyć we łzach. Gdyby tak było, odwodniłby się pan dawno temu" Severus - na prośbę Lucjusza - zajmuje się dziewczyną, którą ten przygarnął. Jego spokojne życie dobiega końca i wypełnia się Mav...