XVII. Pierwsze walentynki we trójkę

168 8 0
                                    

Perspektywa Krzycha

Dziękowałem Bogu za to, że mogłem znowu trzymać Vicky w swoich ramionach. Nie potrafiłem opisać co czułem, kiedy dowiedziałem się o jej chorobie. Wiedziałem jednak, że mimo wszystko nie chce jej zostawić i wspierać ją w tym wszystkim.

Delikatnie głaskałem głowę dziewczyny, nie chcąc jej obudzić. Była taka piękna i bezbronna. Bałem się wziąć ją w ramiona, aby jej nie skrzywdzić. Nagle jej oczy zaczęły się otwierać.

– Dzień, dobry księżniczko. – powiedziałem, po czym złożyłem pocałunek na czole ukochanej.

– Dzień, dobry.

Przez następne kilka minut leżeliśmy, przytulając się. Czułem, że w końcu zaznamy szczęścia. Wiedziałem również, że własnymi siłami pokonamy chorobę Vicky. Nie potrafiłem wyobrazić sobie życia bez niej, bo jeżeli Vicky nie ma to mnie też.

– Kochanie? – zapytała.

– Tak?

– Musimy wstać... Mam do załatwienia kilka spraw...

– Jakich spraw?

– Jeżeli chcesz, abym została już z tobą muszę odebrać dyplom ukończenia studiów i pozamykać swoje sprawy w Nowym Jorku...

– Dobrze, ale polecimy tam razem.

– Dobrze! Tak się cieszę! – powiedziała, uradowana, po czym zaczęła się szykować.

Kilkanaście godzin później byliśmy już w Nowym Jorku. Prawie całą drogę rozmawialiśmy z Vicky o naszej przyszłości. Zdecydowaliśmy poczekać ze ślubem, dopóki dziewczyna nie skończy chemioterapii, a musiała najpierw ją zacząć. W czasie, kiedy Vicky załatwiała sprawy na mieście ja postanowiłem przygotować jej niespodziankę z okazji walentynek. Zdążyłem z dopięciem wszystkiego na ostatnią chwilę. Teraz całe mieszkanie czekało pięknie przystrojone na przybycie Vicky. Czułem, że ta noc będzie nasza. Dwoje kochanków połączonych węzłem miłości. Czego więcej można chcieć?

– Kochanie!

– Niespodzianka! – krzyknąłem wbiegając przed oblicze Victorii.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, co Vicky trzymała w rękach, a raczej kogo. To było...dziecko... malutkie dziecko. Prawdopodobnie noworodek.

– Kto to, to jest? – zapytałem.

– Kamilka... Moja cór–

Dalszej części nie słyszałem, ponieważ zemdlałem. Nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. Jakie dziecko, jaka córka? Nie minęło dużo czasu, kiedy się obudziłem.

– Co się stało?

– Zemdlałeś... wszystko dobrze?

– Tak.... Co to za dziecko?! – zapytałem odsuwając się od dziewczyny.

– Już ci mówiłam. Moja córka chrzestna.

– Chrzestna? – zapytałem zdziwiony.

– Chrzestna... A co myślałeś, że rodzona? – powiedziała, po czym zaczęła się śmiać.

Okazało się, że kiedyś Vicky pomogła pewnej ciężarnej dziewczynie i ona teraz poprosiła ją to by została matką chrzestną dla jej dziecka. Vicky przez to wszystko o tym zapomniała i dopiero telefon od dziewczyny przypomniał jej o spełnieniu prośby. Matka Kamili musiała dzisiaj wieczorem załatwić ważną sprawę i zostawiła córkę pod opieką Vicky. I tak nasz romantyczny wieczór we dwójkę, zamienił się w wieczór we trójkę.

Przyglądając się dziewczynie poczułem jak bardzo chciałbym mieć taką córeczkę, którą bym mógł chronić i kochać. Byłaby oczkiem w mojej głowie i spełnieniem moich marzeń.

– Ma nadzieję, że mnie też ofiarujesz takim pięknym dzieckiem, Panie...

W tym momencie usłyszałem jakiś hałas za sobą. Kiedy się odwróciłem zauważyłem Vicky.

– Coś się stało? – zapytałem.

– Nie, nic...

– Przecież widzę.

– Czuje się beznadziejnie... Wiem jak bardzo pragniesz dziecka, ale... ja nie będę mogła ci go dać... Nie zdążę...

– Zabraniam ci tak mówić! Nie umrzesz! Wyzdrowiejesz, zostaniesz moją żoną i matką moich dzieci... pamiętaj, że zawsze będę cię kochał i będę przy tobie.

– Wiem i ja... Też cię kocham... Będę walczyć dla nas... – powiedziała, po czym mnie pocałowała.


(Nie) Poczciwi |Poczciwy Krzychu x OC Fanfiction| (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz