80

99 17 2
                                    

Światowe media próbowały tłumaczyć globalne trzęsienia ziemi ruchami płyt tektonicznych, ale chyba mało kto w to wierzył, bo żaden ekspert nie miał przy mówieniu tego wystarczającej pewności siebie, aby przekonać ludzi do tego, że to prawda. To spowodowało swego rodzaju globalną panikę, na której najwięcej zyskały kościoły przeróżnych religii, bo ludzie doszukiwali się w tym końca świata i nagle się nawracali, jakby licząc, że gdy przyjdzie co do czego to trafią do Raju dzięki temu, że w ostatnich dniach życia nagle zaczęli się modlić. Tyle, że ani to tak nie działa, bo mimo wszystko liczy się całokształt życia, ani nie ma to większego sensu, bo jeśli świat się kończy to lepiej spędzić te być może ostatnie dni z bliskimi, a nie w świątyni (no chyba, że jest się samotnym). Przez tydzień kościoły zarobiły z datków prawie drugie tyle co średnio przez cały rok, chociaż duchowni zdawali się doskonale rozumieć, że te pieniądze prawdopodobnie na nic im się nie przydadzą, jeśli świat faktycznie się skończy. A każdy kto był chociaż odrobinę uduchowiony czuł tą złą energię, która była odczuwalna przy każdym trzęsieniu. Ludzie modlili się o cud, chociaż realnie niewielu w niego wierzyło, zdając sobie sprawę, że ludzkość po prostu na taki cud nie zasługuje.

Po drugim trzęsieniu ziemi w środowiskach okultystycznych zaczęło padać imię "Asmodeusz" i chociaż niektórzy twierdzili, że to "Amadeusz" to opisy były jednak te same - istota potężniejsza od archanioła, mocą niewiele słabsza od samego Boga, szuka Deana i Castiela Singerów. W niektórych komentarzach padały nawet twierdzenia, że Castiel jest upadłym aniołem, który porzucił Niebo dla Deana i ci ludzie faktycznie byli bardzo bliscy prawdy, a na potwierdzenie swoich słów niedowiarkom kazali im wczytać i wsłuchać się w teksty ich piosenek. Większość ludzi uznawała ich jednak za obłąkanych.

Wyłączając otoczkę religijną, na świecie zapanował chaos w postaci rosnącej liczby przestępczości - niektóre akty przemocy były na tle religijnym, ale większość to zwykłe włamania i kradzieże osób, które nie wierzyły w koniec świata i chciały wykorzystać to wszystko, aby się wzbogacić.

Podsumowując: w ciągu tygodnia świat oszalał. Ale to nic dziwnego patrząc na to ilu ludzi straciło domy i pracę przez zawalanie się kolejnych budynków. Masa ludzi straciła życie wskutek runięcia budynków, szczególnie wieżowców. Gdy runął biurowiec, strażacy zawsze mówili, że nie są pewni czy dadzą radę wydobyć wszystkie ciała, bo taka była prawda - nawet gdyby robili wszystko co w ich mocy to przy runięciu wieżowca, który miał kilkadziesiąt pięter i w którym pracowały tysiące ludzi, którzy zginęli przez trzęsienie ziemi i zawalenie się budynku, nie było szans, aby z tych gruzów odkopać wszystkich.

W dniu, w którym do Watykanu dotarła informacja o rzekomym anielskim pochodzeniu Castiela, telefon Deana wydzwaniał raz za razem, a na wyświetlaczu pojawiała się informacja o połączeniu z Watykanu i Dean pewnie by odebrał, gdyby nie to, że akurat wtedy nie było go pod telefonem, bo stało się to w dniu, w którym wszystko miało się zakończyć i pytanie brzmiało czy w dobry, czy zły sposób.

Przemieszczając się na miejsce wskazane przez Crowleya Dean wiedział dużo i niewiele zarazem. Wiedział, że Asmodeusz jest potężny i że gdyby nie moce, które Dean obecnie miał tylko dzięki fuzji z Castielem, zabiłby go w ułamku sekundy. Wiedział, że tylko we dwóch z Castielem nie mieliby obecnie szans. Niby byli potężni, ale obecnie to było za mało. Znał historię Asmodeusza, ale to tyle - nie znał jego intencji, jego planów, ani nie widział niczego o tym, co działo się z nim przez ostatnie kilka tysięcy lat.

Pojawili się na miejscu sekundę po uderzeniu aniołów, aby energia ich nie odrzuciła. Według Lucyfera teraz mieli nie więcej niż dziesięć sekund, aby nawiązać połączenie i przejść do ataku, by zrobić to w sposób całkowicie bezpieczny - gdy nawiążą połączenie, dla Asmodeusza będzie niemalże niemożliwe, aby ich ranić. Nie nawiązali połączenia wcześniej, bo nie mogli się przenosić, gdy było zawiązane, a całość nie mogła trwać więcej niż, według Justina, siedem minut i dwadzieścia cztery sekundy. Do nawiązania połączenia potrzebowali pełnego skupienia i to okazało się zgubne z dwóch powodów.

Po pierwsze: zdawali sobie sprawę ze śmierci niektórych aniołów, chociaż do końca wierzyli, że to nie nastąpi. Po drugie: Asmodeusz nie miał ludzkiej formy, najwidoczniej wychodząc z założenia, że ta niepotrzebnie go osłabi i był po prostu energią. Czystą energią, która w tej konkretniej chwili była bardzo osłabiona, co było ich szansą. Szansą, którą straciliby, gdyby nie Castiel, który, kierując się instynktem, zaczął przywoływać innych do porządku wysyłając im sygnał do połączenia. O kilka sekund za późno, bo w momencie, w którym byli połączeni wszyscy oprócz Ethana, nefilim został raniony przez Asmodeusza, który wyczuł w nim słaby punkt - jedyny w który mógł atakować. Uniemożliwił mu połączenie się z resztą i sprawił, że reszta nie była pewna czy Ethan w ogóle żyje.

Castiel chciał się poddać, zabrać Ethana, mając nadzieje, że dadzą radę go uratować i uciec, ale Jacob (który najbardziej powinien popierać decyzję Castiela, bo to przecież jego mąż leżał teraz ranny, być może nawet martwy), nakazał mu kontynuować, bo zdawał sobie sprawę, że właśnie tego chciałby Ethan - nie, aby się poddali, a żeby walczyli.

Dean też chciał przerwać, bo Ethan był jednym z jego lepszych przyjaciół, ale nie mógł, bo Castiel już zaczął, a Dean wiedział, że jeśli będzie protestować, wytłuką się między sobą, a Asmodeusz to wykorzysta i prawdopodobnie zginie ktoś jeszcze. Najlepszym co mogli zrobić było jak najszybsze pokonanie Asmodeusza i liczenie, że dadzą radę uzdrowić Ethana. Tyle, że Asmodeusz o tym wiedział i doskonale wiedział jak w nich uderzyć, aby ich złamać, bo skoro nie mógł zrobić tego fizycznie, to mógł przecież psychicznie, więc  wymierzył potężny strumień energii prosto w Ethana, powodując węglenie się jego ciała. Nie było szansy, aby to przeżył.

Dean zaczął płakać, cała czwórka zaczęła płakać. Castiel czuł, że nie jest już w stanie walczyć, bo stracili przyjaciela, ale nagle Jacob i Eric (który wczuł się w emocje Jacoba) wyrzucili z siebie taką dawkę energii pełnej wściekłości i nienawiści, że w połączeniu z wciąż jeszcze stałą energią Castiela i Deana, spowodowało to mocniejszy atak na Asmodeusza, który po kilkunastu sekundach wybuchł, a energia, która temu towarzyszyła była tak ogromna, że całą czwórkę odrzuciło na dobre kilkaset metrów. 

Eric splunął krwią, gdy tylko wylądował i z trudem dźwignął się na nogi, jakby nie do końca będąc pewnym, że to koniec - to było zbyt szybkie, zbyt łatwe, nawet mimo śmierci Ethana. Nie czuł już połączenia z Castielem, ale jakimś cudem wciąż czuł się potężniejszy. Szybko zorientował się, że jako jedyny jest przytomny, ale reszta żyła, a tylko to obecnie się liczyło. Musiał mieć pewność, że będą bezpieczni, więc rzucił się biegiem w stronę miejsca, w którym walczyli. Nigdy nie biegł tak szybko i to nie była adrenalina - coś się zmieniło. Coś bardzo się zmieniło. 

Na miejscu zobaczył i wyczuł dwie rzeczy: pierwsza to martwa zła energia, co oznaczało, że Asmodeusz naprawdę nie żyje, a drugą rzeczą, a właściwie nie rzeczą, był archanioł Gabriel klęczący przy zwęglonym ciele swojego syna. Krzyknął zrozpaczony i Eric poczuł ogromną walę energii, którą w tym momencie wypuścił z siebie Gabriel. Tak potężną walę energii, że nie był pewien jak utrzymał się na nogach.

— Wujku, mogę pomóc — powiedział cicho.

— Nikt nie ma takiej mocy, chłopcze...

— Daj mi spróbować — poprosił. — Czuję, że mogę, proszę. 

Gabriel spojrzał na niego niepewnie i Eric dojrzał panikę na jego twarzy.

— Co ci się stało? — spytał archanioł, ale chłopak nie wiedział, bo skupił się na ratowaniu Ethana, kompletnie ignorując panikę Gabriela. Nie miał pojęcia czemu ten panikuje i nie miał pojęcia czemu zachowuje się tak, jakby się go bał, więc nie chciał się tym rozpraszać. Nie mógł się tym rozpraszać.

A Gabriel? Jednocześnie modlił się o to, aby Eric dał radę i aby jej nie dał, bo i jedno i drugie byłoby złym zakończeniem.

A/N

Wow, napisałam to - moja pierwsza scena walki, takiej realnej walki z tym złym i... chyba wyszło jeszcze gorzej niż w Eragonie xD Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, żeby potem to rozwijać, co nie?

P.S. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie wyszło tak chujowo jak mi się wydaje i rozdział Wam się podoba.

P.P.S. Mamy solidne przyśpieszenie nad grafik, a biorąc pod uwagę, że przez odwołany dziś wykład być może uda mi się wrzucić także rozdział 81, to obawiam się, że epilog może pojawić się nawet jutro...

Na Krawędzi [Destiel AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz